1.03.2014

07. Don't walk behind me; I may not lead. Don't walk in front of me; I may not follow...

Czasem ciekawość może zabić duszę, ale zostawić ból,
A każda uncja niewinności tkwi w jej mózgu.
A po drugiej stronie lustra widzimy, że powróciła w bólu.
Ale teraz, kiedy nie myśli, boję się, że każdy się interesuje
Widzisz, że nie ma prawdziwego zakończenia,
To tylko początek.
Wychodź i graj.

~*~
 W gabinecie panował znajomy półmrok. Bez słowa weszłam do środka i rozglądnęłam się po pomieszczeniu. 
- Witam ponownie panno Holie. - Przywitał mnie ciepły głos Kardynała. Powitałam go skinięciem głową. - Proszę, dołącz do nas. - Wskazał na puste krzesło. Zajęłam miejsce i przyglądnęłam się pozostałym zebranym. Oprócz mnie i staruszka w pokoju siedziała Liv, która trzymała w dłoni notes. Po mojej prawej stronie siedział około dwudziestoczteroletni chłopak o azjatyckich rysach twarzy. 
- Witam. - Powiedziałam do reszty. Blondynka kilkoma ruchami napisała na kartce "Cześć". Wyglądała na zrelaksowaną i tryskała optymizmem. Jej długie, jasne włosy zaplecione były w luźny warkocz. Jak zawsze otoczona była białym kolorem. Uśmiechnęłam się do niej ciepło, po czym podałam rękę nieznajomemu. Spojrzał na mnie badawczym wzrokiem i uścisnął dłoń.
- Witam. - Powiedział z zabawnym akcentem. Chłopak ubrany był w zwiewną, biało-niebieską, zdobioną fioletowymi ornamentami szatę przypominającą kimono. Jego długie, fioletowe włosy opadały na jego ramiona zasłaniając twarz i srebrzystoszare oczy. W ręku trzymał coś na kształt wachlarza zdobionego czarno-białymi rysunkami żurawi.
- Holie... - Zwrócił się do mnie Kardynał - Jak się już pewnie domyśliłaś, wezwałem Cię w sprawie treningu. Liv i Shouei zgodzili się go poprowadzić. 
- Więc to jest podopieczny Michaela? - Spojrzałam badawczo na Azjatę.
- We własnej osobie - Obdarzył mnie pogodnym spojrzeniem. 
- Nie chcę zajmować wam zbyt dużo czasu, dlatego przejdę od razu do konkretów. Razem z Shouei'em zaczniesz swój trening od grudnia. Przez kolejny tydzień wypocznij i zregeneruj siły.
- Czy to wystarczy, aby pokonać Lewiatana i osiągnąć nowy poziom mocy? - Spytałam zdziwiona, powątpiewając.
- Oczywiście. Siła fizyczna jest priorytetem, jednak musisz nauczyć się też kontrolować swój żywioł. Liv - podopieczna Rafaela - pomoże ci w ćwiczeniach twojego ducha. Pod jej okiem będziesz rozwijać swoje zdolności magiczne. - Dziewczyna spojrzała na mnie i napisała w swoim notatniku "Liczę na udaną współpracę". Skinęłam głową. - Rafael nie jest tylko boskim lekarzem, jest w stanie kontrolować żywioł powietrza. To jeden z najsilniejszych magów w naszej organizacji.
- Czy jest pan pewien, że będę w stanie dorównać tym niezwykłym osobom? - Byłam lekko zmieszana i onieśmielona, będąc otoczona przez dwójkę z najsilniejszych egzorcystów. Dlaczego właśnie ja? Przecież oni bez trudu poradziliby sobie z tą całą Melody. To takie dziwne, czyżby to była moja kara? Kara za to, że zawiodłam? Nie chciałam dopuścić takich myśli. 
- Holie, ja nie jestem tego pewien. Ja to wiem. - Rozwiał moje wątpliwości. Liv, siedząca po mojej lewej stronie, złapała moją dłoń i patrząc głęboko w oczy otworzyła swoje delikatnie, różowe usta. Bezdźwięcznie poruszające się wargi zdawały się szeptać "Dasz radę, zrobię wszystko by ci pomóc". Zalała mnie fala ciepła. Uścisnęłam jej dłoń i cichutko wyszeptałam:
- Dziękuję... - Po tych słowach poczułam ciężar na ramieniu. Odwróciłam się i spostrzegłam, że Shouei również mnie dotyka.
- Ścieżka wojownika nie zawsze jest prosta. - Przemówił ze spokojem, poważnym tonem. - Jeśli mi pozwolisz uczynię wszystko, co w mojej mocy, aby pomóc ci osiągnąć twój cel. - Zamarłam. Moje podejrzenia były błędne, oni na prawdę chcieli mi pomóc!
- Jeszcze raz to powtórzę- zgadzam się! - Przerwałam chwilę ciszy. - Podejmę to wyzywanie i obiecuję, że zniszczę Lewiatana. - Wstałam z krzesła - Z takim wsparciem nie ma możliwości, abym przegrała! - Krzyknęłam. Blondynka klasnęła w dłonie z szerokim uśmiechem na ustach,  Azjata kiwnął głową.
- Cieszę się, Holie - Wtrącił się Kardynał, który również wstał z miejsca. Podszedł bliżej mnie i pogładził po głowie. - Będziesz wielką wojowniczką. - Wrócił na swoje miejsce. - To wszystko, jesteście wolni. - Wskazał przyjaznym gestem na drzwi. 
- Do zobaczenia. - Ukłoniłam się grzecznie i wyszłam z gabinetu razem z Liv. Przed ich zatrzaśnięciem zobaczyłam, jak Shouei wyciągnął z szerokiego rękawa brązową, glinianą butelkę i dwie nieduże, porcelanowe miseczki. Zdziwiłam się i spojrzałam na stojącą obok mnie bladą dziewczynę. Ta odrzuciła swoje lśniące włosy z ramienia i napisała jedno słowo w swoim notatniku "Sake". 
- Czy to taka tradycja? - Spytałam. Ponownie zaczęła kreślić dłonią. "Nie, staruszkowie lubią czasem sobie golnąć coś mocniejszego :)". Zaśmiałam się. Blondynka była bardzo miła i sprawiała wrażenie niezwykle empatycznej.
- Masz chwilkę? Może napijesz się ze mną herbaty? - Po chwili dostałam odpowiedź "Z chęcią." - Więc zapraszam na filiżankę pysznego naparu. - Chwyciłam ją za delikatną, niemal białą dłoń i ruszyłam w stronę stołówki. 
 Zmiana Jaxa dobiegła końca i w okienku zamiast postawnego mężczyzny siedziała starsza, siwiejąca, szczupła kobieta. Podeszłam bliżej.
- Dobry wieczór, poproszę dwie herbaty jaśminowe. - Złożyłam zamówienie. Kobieta bez słowa podeszła do stojącego obok kredensu i wyciągnęła dwie białe filiżanki, zdobione lawendowymi kwiatami. Włożyła do nich woreczki mieszanki i zalała wrzącą wodą. Ustawiła przygotowane napary na srebrnej tacy, którą mi podała. - Dziękuję. - Wyszczerzyłam zęby. 
 W tym samym czasie blondynka usidła przy stoliku obok okna. Podałam jej filiżankę i usiadłam naprzeciwko. W pomieszczeniu panowała niemal całkowita cisza. Wnętrze oświetlone było przez blade, pomarańczowe światło zachodzącego słońca. Dziewczyna chwyciła naczynie i wzięła niewielki łyk. Odstawiła je i napisała kolejną notatkę "Wyśmienita. Może opowiesz mi coś o sobie?." Spojrzałam na nią i również wzięłam łyk naparu.
- Cóż, nie bardzo jest o czym opowiadać. Moja rodzina zginęła w pożarze, od tamtej pory należę do tej organizacji. W sumie nie jestem ciekawą postacią. Wiesz Liv, poza Leną niewiele osób ze mną rozmawia. Chyba jestem samotniczką. Choć Uriel uważa mnie za wyjątkową osobę... - Dziewczyna wyraźnie wzdrygnęła się na dźwięk imienia mojego opiekuna. - Wszystko w porządku? - Zapytałam zdziwiona tym gestem. Spojrzała na mnie i chwyciła pióro w dłoń. "Uważaj, ogień jest niestabilny. Pamiętaj, że piekło także otaczają płomienie." Zakrztusiłam się. Co miała na myśli? Czyżbym o czymś nie wiedziała? Nie... Przecież Uriel nie mógłby mnie okłamać!
- Nie rozumiem... Czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć? - "Uriel nie zawsze był taki jak teraz...". Odwróciła kartkę na drugą stronę i wzięła łyk herbaty. '...W czternastym wieku został uznany za upadłego i strącony do piekieł...' 
- CO?! - Wrzasnęłam. "Spokojnie. Powrócił na anielską drabinę, został zrehabilitowany. Jednak w każdym dobrze jest ziarenko zła. Yin i Yang. Jeśli chcesz zapanować nad jego mocą, musisz być na to gotowa." Dziewczyna napiła się i ponownie zaczęła pisać. "Każdy archanioł ma mroczną przeszłość, jednak my - egzorcyści, musimy to zaakceptować. Dzięki temu jesteśmy w stanie wspólnie walczyć. Czyż nie na tym polega przyjaźń?"
- Masz rację. - Potwierdziłam jej słowa. - Dlatego jestem w stanie to zrobić...
 Około godziny dwudziestej wróciłam do swojego pokoju. Podeszłam do biurka i wyciągnęłam  z szuflady  niewielki odtwarzacz MP3. Rzuciłam go na łóżko i skierowałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i założyłam rozciągnięty, biały T-shirt. Wróciłam do sypialni i położyłam się na łóżku. Nałożyłam słuchawki. Pierwsze takty wypełniły mnie błogim spokojem. Po chwili usłyszałam mocny, męski głos. Wokalista śpiewał coś o zbłąkanej duszy i o walce ze strachem. Skuliłam się i otuliłam kołdrą. Wsłuchując się w tekst piosenki usnęłam. 
 Sobota nadeszła znacznie szybciej, niż się tego spodziewałam. Nadszedł dzień, którego tak bardzo oczekiwała Lena. Dzień naszych wspólnych zakupów. Boże, czemu muszę przez to przechodzić?
Wstałam około dziewiątej. Ubrałam podniszczone, czarne spodnie, długi, rozpinany sweter i wojskowe buty, które wyglądały dosyć normalnie. Gotowa wyszłam z pokoju. Tuż obok drzwi czekała na mnie Lena. Brunetka miała na sobie ciemnogranatową sukienkę, przykrytą przez biały, wełniany sweter. Jej niesforne włosy opadały na smukłą twarz.
- Panno Holie, spóźniła się panienka. - Przywitała mnie robiąc groźną minę.
- Przepraszam... - Ukłoniłam się. 
- Wybaczam to niedociągnięcie, a teraz biegiem na stołówkę! - Zachowywała się jak prawdziwy terrorysta. Złapała mnie za rękę i mocnym szarpnięciem pociągnęła za sobą. Skąd ona ma tyle siły?! Po chwili marszowego kroku byłyśmy na miejscu.
- Okej, o dziesiątej wyruszamy. Mamy czterdzieści minut na posiłek. - Oznajmiła i podeszła do jednego ze stołów z jedzeniem. Nałożyła sobie trochę sałatki. Pokręciłam głową i przywitałam się z Jaxem.
- Jak leci, Wisienko? - Spytał.
- Ta mała terrorystka przejęła dzisiaj kontrolę...
- Życzysz sobie jakieś specjalne śniadanie z tej okazji? - Wydawało się, że czytał w moich myślach.
- Jeśli byłaby taka możliwość - Wyszczerzyłam zęby w przyjaznym uśmiechu.
- Dla ciebie jestem w stanie zrobić niemal wszystko, Wisienko. 
- Nie wymagam niemożliwego, poproszę jedynie o gofry z owocami i herbatę jaśminową. 
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem. Poczekaj tutaj. - Zniknął za ścianą kuchni. Po około pięciu minutach wrócił, niosąc w dłoni podłużny biały talerz z moim wymarzonym daniem. Położył go na jednej z tacek i przygotował herbatę. - Smacznego. - Powiedział podając mi ją. 
- Dziękuję. - Odpowiedziałam i wróciłam do Leny. Dziewczyna spojrzała badawczo na moje śniadanie.
- To niesprawiedliwe. - Oznajmiła po chwili. - Zawsze dostajesz coś dobrego. - Dąsała się.
- Taki już mój urok.
 Kończąc posiłek brunetka niemal siłą zaciągnęła mnie do Wielkiej Sali. W pokoju oprócz Marie, strojącej za wysoką ladą, nie było nikogo.
- Dzień dobry, czy wszystko gotowe? - Stałam z boku przyglądając się Lenie. Kobieta bez słowa podała jej czarny, długi płaszcz i  wskazała gestem abym się zbliżyła.
- Cześć. - Przywitałam się. Kobieta kiwnęła głową i podała mi skórzaną kurtkę. 
- Doskonale. - brunetka kiwnęła głową po czym ubrała się. - Holie, wzięłaś pieniądze? - Spytała. Cóż, rzadko z nich korzystam, ale w dni takie jak ten są przydatne. Kiwnęłam potwierdzająco głową. - Świetnie. - Zacisnęła pięść w geście zwycięstwa. - Strzeżcie się sklepy, nadchodzę! - Jej ciemne oczy niemal lśniły, jeszcze nigdy nie widziałam u niej takiego entuzjazmu. Podeszła do kamiennego kręgu i nakreśliła w powietrzu kilka linii. Po chwili obok niej pojawił się błękitny portal. 
- Idziemy. - Oznajmiła i zniknęła w lśniących promieniach.
 Miasto skąpane było w złotych promieniach jesiennego słońca. Chyba nikt nie czuł jeszcze zbliżającej się zimy. Po przejściu przez portal znalazłam się w jednej z bocznych uliczek między wieżowcami w centrum miasta. Rivenrow nie jest zbyt duże, jednak osoby które nie znają go dobrze mogłyby łatwo się zgubić. Kręte uliczki i ciemne zakamarki tworzyły ogromny, betonowy labirynt. Miasto przez ostatnie lata borykało się z kryzysem, za sprawą czego wiele budynków stało opustoszałych, stając się idealnym miejscem dla narkomanów i bezdomnych. Właściwie z każdym rokiem coraz bardziej się staczało. Podeszłam bliżej Leny i spojrzałam przed siebie na wybrukowany chodnik.
- Idziemy?
- Oczywiście. - Oznajmiła, po czym wyszłyśmy z bocznej uliczki na jedną z głównych ulic. 
 Podczas naszego spaceru mijałam wiele bardzo podobnych do siebie osób. Przygnębione, szare twarze... Wszyscy śpieszyli się, aby wykonać powierzone im zadania. Zachowywali się bardziej jak maszyny niż żywe istoty. Jednak było coś, co sprawiało, że byli oni wyjątkowi i posiadali coś, czego im zazdrościłam. Tym czymś była wolność. Mogli robić wszystko na co mięli ochotę, nie musieli słuchać rozkazów i martwić się, że przez ich wybory ktoś straci życie. Tak bardzo im tego zazdrościłam. Nawet teraz, kiedy opuściłam budynek kościoła i mogłam cieszyć się normalnością, moja wolność była tylko pozorna. Chociaż dzięki takim momentom byłam w stanie się zrelaksować. 
 Po około piętnastu minutach wędrówki znalazłyśmy się pod wejściem do galerii handlowej. Przeszklony, nowoczesny budynek sprawiał wrażenie świątyni na tle tych wszystkich szarych, betonowych bloków. W sumie w jakimś sensie był świątynią... Świątynią konsumpcji. 
Lena przystanęła przed wejściem i dokładnie przyglądnęła się tablicy informacyjnej. Chwilę później stanęła obok mnie i opierając głowę na moim ramieniu, poważnym głosem przemówiła.
- Holie to jest wojna. Musimy być czujne, inaczej możemy przegapić coś interesującego. Rozumiesz? Nasza taktyka jest prosta. Wchodzisz, rozglądasz się, kupujesz. 
- Uhm, czy ty na pewno chcesz kupić prezenty? - Spytałam.
- Ależ oczywiście, przecież nie przyszłam tutaj tylko po to, by kupić sobie najnowszą płytę 'Sadness Machine'. - Powiedziała tonem, sugerującym coś odwrotnego. Więc taki był cel tej wyprawy? Zalała mnie fala złości, okłamała mnie tylko po to, by zdobyć płytę swojego ulubionego zespołu! Zacisnęłam zęby i stłumionym głosem odpowiedziałam.
- Ty mała... Jak mogłaś mnie okłamać?! 
- Wybacz mi. - Ukłoniła się - Obiecuję, że ci to wynagrodzę! Słyszałam, że jest tutaj bardzo dobra kawiarenka. Co powiesz na gorącą czekoladę i duże, pyszne ciastko w ramach przeprosin? - Zrobiła słodką minę. W jednej chwili złość całkowicie minęła.
- Uhm, zgoda. - Strąciłam jej głowę z mojego ramienia.
- Hura! - Krzyknęła i pociągnęła mnie za sobą. 
 Wnętrze galerii utrzymane było w nowoczesnym stylu. Szeroki hol ozdabiały najróżniejsze kwiaty, krzewy i drzewa. Po środku oprócz ruchomych schodów stała niewielka fontanna, a tuż obok niej niewielki stragan z popcornem. Po obu stronach, niezwykle kolorowe sklepowe witryny kusiły promocjami i okazyjnymi cenami. Wszystkim towarzyszył dźwięk powolnej melodii i zapach kawy dobiegający z kawiarenek. Przystanęłam przy jednej z przeszklonych gablot i przyglądnęłam się plastikowemu manekinowi. Na jego szyi zapleciony był długi, wełniany szalik. Brunetka od razu zorientowała się, co przykuło moją uwagę. Objęła mnie delikatnie w pasie i przysuwając się do mojego ucha wyszeptała:
- Idealny dla Josha... - Zaczerwieniałam się i szybkim krokiem odeszłam od wystawy. Młoda egzorcystka zrównała ze mną kroku. - Oj nie dąsaj się, po prostu twierdzę, że ucieszyłby się z takiego prezentu! - Krzyknęła chichocząc. 
- Zamknij się, głupia! - Zmierzyłam ją groźnym spojrzeniem. - Idź już po tą twoją płytę. Poczekam tutaj. - Wskazałam palcem na niewielką kawiarenkę. "Café Sucré" brzmiało dość elegancko, jednak wyglądała na przyjemne miejsce.
- Jak sobie chcesz. Po drodze odwiedzę kilka sklepów więc umówmy się, że spotkamy się tutaj. - Powiedziała. Pobiegła w stronę schodów i zniknęła w tłumie innych osób. Pokręciłam głową i rozglądnęłam się. Może jednak ten szalik to nie taki głupi pomysł? 
 Po długim czasie wreszcie spotkałam się z Leną w "Café Sucré". Gdy dołączyła do mnie siedziałam przy przeszklonej ścianie, popijając filiżankę gorącej kawy. Dziewczyna była cała obładowana zakupami. W ręku trzymała około dwunastu kolorowych reklamówek. Położyła swoje zakupy na fotelu obok i usiadła naprzeciwko mnie. 
- O jejku, jestem taka zmęczona... - Westchnęła. – Na szczęście potwierdzam powodzenie misji. - W tym samy momencie podeszła do nas młoda kobieta z notesikiem w ręku.
- Dzień dobry, czym mogę służyć? - Spytała. Brunetka spojrzała na menu.
- Uhm, poproszę gorącą czekoladę i dwa desery owocowe. - Mrugnęła do mnie. Machnęłam tylko ręką i patrzyłam na przechodzących klientów galerii.
- Oczywiście, już podaję. - Kelnerka ukłoniła się i odeszła. 
- No więc Holie, co robiłaś cały dzień? - Spojrzałam na nią i odstawiłam filiżankę.
- Spacerowałam sobie. - Ukradkiem spoglądnęłam na leżącą obok mnie papierową torbę. Dziewczyna dostrzegła to i szybkim ruchem wyciągnęła zawartość. Długi, wełniany szalik upadł na stolik.
- Więc jednak go kupiłaś! - Zapiszczała. Czerwieniąc się szybko zwinęłam go i schowałam z powrotem do torby.
- Nie twój interes! Po prostu mi się spodobał. - Oznajmiłam. - Lepiej ty powiedz czego tyle nakupiłaś! 
- A takie tam drobiazgi. - Zaczęła grzebać w torbach. - Widzisz jakie śliczne? - Wyjęła parę białych rękawiczek z motywem kocich łap. 
- Tia, są cudowne. 
- Wiem. - uśmiechnęła się. W tym samym momencie podeszła do nas kelnerka i podała nam pucharki, wypełnione owocami i bitą śmietaną.
- Życzę smacznego. - Mówiąc to ukłoniła się i odeszła. Lena zaczęła jeść swoją porcję. Nagle przestała i z łyżeczką w ustach pokazała gestem, abym spojrzała za siebie. Szybko odwróciłam się i zobaczyłam, że obok kawiarenki przechodzi Shouei, gładząc czule ramię jakiegoś znacznie niższego od siebie chłopaka. Brunetka wypluła łyżeczkę i po chwili zdziwienia przemówiła.
- Holie, błagam zabij mnie! Albo poczekaj... Najpierw zjem. - Powiedziała, po czym zaczęła szybko pochłaniać deser. Spojrzałam na nią z dużym zdziwieniem.
- Uhm, co się stało? - Spytałam zdezorientowana. Dziewczyna skończyła swoją porcję. 
- Będziesz to jeść?
- Nie, proszę... - Podałam jej mój pucharek. - Powiesz mi wreszcie, co się stało? - Lena skończyła i położyła głowę na skórzanym oparciu fotela. 
- Co Patrick robi tutaj z tym staruchem?! - Powiedziała z wyraźnym wyrzutem.
- Chodzi ci o Shouei'a? - Wzięłam łyk kawy.
- Tak. - Zrobiła groźną minę. - Niech ten stary zbok trzyma się od niego z daleka! 
- Lena, przerażasz mnie. Pewnie przyszli tu tylko na zakupy...
- Nie wybaczę temu staremu zboczeńcowi! - Ciągnęła. 
- Dziwna jesteś. - Podsumowałam, dopijając zawartość filiżanki. 
Podirytowana schyliła się i zaczęła nerwowo szukać w pakunkach, szepcząc coś pod nosem. Po chwili wygrzebała z nich nieduży tomik mangi. Na okładce znajdowała się para dwóch, przystojnych mężczyzn. Chwilę kartkowała książeczkę po czym pokazała mi jedną ze stron. 
- Widzisz? Wyglądali identycznie! - Na obrazku ujrzałam parę chłopaków idących za rękę po centrum handlowym.
- Myślisz, że Shouei i Patrick... - Nie musiałam kończyć. Dziewczyna odkrzyknęła natychmiast.
- Ja nie myślę- ja to wiem! Wiesz, ile ja takich sytuacji już widziałam? - Pomachała mi mangą przed nosem. - Yaoi nie kłamie, moja droga! - Nadęła policzki i wzięła kolejny kęs deseru owocowego. Przewróciłam oczami.
- Głupia manga to żaden dowód. Przecież to normalne, że przyjaciele się tak zachowują. - Odrzekłam stanowczo.
- Oni chcą, żebyś tak myślała! - Nie dawała za wygraną. - Pomyśl: skoro w miejscu publicznym odwalają takie akcje, to co robią sam-na-sam?! - Kartkowane przez nią dalsze strony komiksu chyba oznaczały to, co miała na myśli. A nie były to rzeczy typowe dla dwójki przyjaciół.
- Niby jakie akcje? - Zatrzasnęłam tomik, zniesmaczona na myśl o parze egzorcystów. - On go tylko dotknął...
- Wcale nie! Ja wiem lepiej! To nie był zwykły dotyk! - W końcu postanowiłam zrezygnować z dalszego kontynuowania tego tematu.
- Skoro tak mówisz. - Zrobiłam obojętną minę i wzięłam łyk kawy. - To co tam jeszcze kupiłaś? - Dziewczyna wyraźnie się uspokoiła. Wyciągała kolejne rzeczy i popijając gorącą czekoladę z wielkim podnieceniem opowiadała o każdej z nich.

  Wieczorem wróciłyśmy do instytutu. Lena pożegnała się ze mną i poszła spotkać się z Patrickiem, aby wyjaśnić sobie wcześniejsze zdarzenie. Chwilę włóczyłam się po ośrodku. W końcu zebrałam się na odwagę i postanowiłam odwiedzić Josha. 
 Szpitalna sala jak zawsze sprawiała wrażenie opuszczonej i ponurej. Chłopak leżał w kącie z książką w ręku. Cicho zapukałam w przeszklone drzwi.
- Nie przeszkadzam? - Spytałam nieśmiało. Egzorcysta z niechęcią oderwał się od lektury i podniósł wzrok na mnie.
- Oczywiście, że przeszkadzasz. 
- Mam coś dla ciebie. - Podniosłam reklamówkę. - Wiesz, jutro wyjeżdżam i nie wiem kiedy znów się zobaczymy. Pomyślałam, że zbliża się zima i przyda ci się coś takiego... - Jego zwyczajny, poirytowany grymas złagodniał. Podałam mu pakunek. Otworzył go i wyciągnął długi, wełniany, czarny szalik.
- Z jakiej to okazji? - Spytał, składając go w kostkę.
- Wesołych Świąt? - Uśmiechnęłam się. - Trochę wcześnie, ale mam nadzieję, że ci się podoba. 
- Dziękuję... - Na moment jego twarz wydawała się promienieć szczęściem.
- Czy ty właśnie się uśmiechnąłeś? - Zapytałam zaczepliwie.
- A coś w tym dziwnego? 
- Nie, nic. Pójdę już. Cieszę się, że ci się podoba. - Wyszłam z sali i skierowałam się do sypialni. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i oparłam się o nie. 
-Idiotka... - Pomyślałam.
~*~
Witam serdecznie, z drobnym opóźnieniem, ale udało się! Jak wrażenia po lekturze? Wiem, że nic konkretnego się nie działo i raczej więcej tutaj dialogów niż aniołów, jednak i takie momenty są warte opisania. Chcę podziękować Oliwii za opisanie fragmentu z mangą, który był bardzo problematyczny. Któż zrobiłby to lepiej od yaoistki? (wiem, że wcale nią nie jesteś) Cały ten motyw został wymyślony właśnie przez nią, jak również postać Patricka i Shouei'a.
 Co w kolejnym rozdziale? Będzie się działo, ale o tym już za tydzień! Pozdrawiam!

1 komentarz:

Szkielet Smoka Panda Graphics