5.04.2014

12. I'm a fighter. I'm a lover.

Nie jesteś na tyle szalona aby odejść
Wariujesz aby zostać dłużej
Jestem zaskoczony, że ciągle możesz czuć
Mimo całego bólu, który sprawiłem
Po tym wszystkim to ja zwariowałem
Oddaliłem się, w pewien sposób uszkodzony - znalazłem drogę aby powrócić
Tak, kiedy już ruszę - nie mogę zawrócić-
Daughty - Crazy


~*~
Wieczór nadszedł znacznie szybciej, niż się spodziewałam. Siedziałam sama w pokoju z założonymi słuchawkami. Głośna, spokojna muzyka odizolowała mnie od całego zewnętrznego świata. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego Uriel tak postąpił. Cały czas zachowywał dystans pomiędzy nami. Dlaczego akurat teraz, gdy udało nam się zawiązać prawdziwy kontrakt? Byłam roztrzęsiona i przerażona. Czym właściwie zawiniłam? Przecież to nie moja wina, że Josh skierował swoje uczucia właśnie do mojej osoby! Chyba właśnie odkryłam największą wadę mojego opiekuna- zazdrość. Jednak to, co o nim mówili było prawdą. Tylko czy byłby w stanie pokonać swoją dumę i upaść dla kogoś takiego jak ja? Przecież ciągle powtarzał mi jaka to ja nie jestem dla niego wyjątkowa, cóż to za puste przemowy... Poczułam mocny ucisk w gardle, zalała mnie nagła fala gorąca. Czyżbym zaczęła wątpić w mojego opiekuna? Muzyka w słuchawkach nagle ustała, palące się światło przygasło i pokój przez moment znalazł się w całkowitej ciemności. Gwałtownie podniosłam się i złapałam za rękojeść miecza, wyciągając go z pokrowca. Oparłam się plecami o ścianę i bacznie obserwowałam cały rozwój sytuacji.

 Firanki zaczęły wirować w ogromnym nieładzie, unoszone przez gwałtowne podmuchy wiatru. Okno powoli zaczęło się otwierać, wpuszczając do wnętrza śnieg i mroźne powietrze. Spostrzegłam, że na parapecie siedzi drobna, dziewczęca postać. Zjawa ubrana była w brązową pelerynę, zasłaniającą niemal całe jej ciało. Twarz zasłoniła metalową maską. Pomimo pory roku jej stopy były bose. Zza pleców wyłaniała się ogromna para skrzydeł, obleczonych czarnymi, ptasimi piórami. 

- Kim jesteś?! - Wrzasnęłam, przyzywając kilka kul ognia, które zaczęły krążyć po pokoju oświetlając go. Dziewczyna nie zareagowała. Ostrożnie zeszła z parapetu i rozprostowała skrzydła. Kilka błyszczących piór upadło na podłogę. 

- Witaj Holie. - Po chwili jej maska zniknęła i moim oczom ukazała się znajoma twarz- Lewiatan. Czego ona tutaj chcę?! Dlaczego akurat teraz? Nie wiedziałam, co mam robić. Bez zastanowienia kiwnęłam głową, kule ognia uderzyły w jej nieruchomą postać. Czarna zaśmiała się i z wielką gracją użyła swoich skrzydeł, jako tarczy. 

- Nie przyszłam z tobą walczyć - powiedziała, odsłaniając swoją twarz. Jej matowe oczy zdawały się być utkwione w jakimś odległym punkcie. Przez chwilę nie wykonała żadnego ruchu. Wyglądała, jakby była obłąkana. - Jeszcze nie czas na walkę. Przybyłam, aby porozmawiać. - Wyszczerzyła zęby i podbiegła w moją stronę. Byłam sparaliżowana, nie wiedziałam co mam robić, dlaczego ona tutaj była?! W mojej głowie rozpętała się burza. Bez namysłu zamachnęłam się i uderzyłam w przeciwniczkę prostym cięciem. 

- Widzę, że urosłaś. - Rzekła moja przeciwniczka. Nim ostrze Kuronohany zdążyło dotknąć jej bladej twarzy, złapała je i mocnym ruchem wyrwała je z mojej dłoni, następnie odrzuciła za siebie. Jej ręce zaczęły się dymić, a pokój wypełnił odór palonego mięsa. - Przeklęte święte miecze, sam ich dotyk sprawa ból. - Powiedziała, liżąc zranione miejsce. 
Moje serce biło jak opętane, nie mogłam wydusić z siebie słowa. Chciałam krzyczeć, uciekać, jednak strach sparaliżował moje wszystkie ruchy. Głupia myślałam, że mogę się z nią mierzyć. Teraz dowiedziałam się, jak bardzo się myliłam. Heretyczka zbliżyła się jeszcze bardziej i położyła swoją dłoń na moim policzku. - Nie bój się, nie zrobię Ci krzywdy... Przynajmniej dzisiaj. Usłyszałam twoje wołanie, Holie. Czyżbyś wątpiła w swojego opiekuna? - Zacisnęłam pięść, próbowałam ją odepchnąć. Wszystko okazało się daremne.
- Zostaw mnie! - Krzyknęłam. Słowa z trudem przechodziły mi przez ściśnięte gardło.
- Dobrze, nie będę cię zbytnio męczyć. - W jej oczach pojawiły się fioletowo-niebieskie płomyki. - Nie potrzebujesz go, Holie... - Urwała i oddaliła się w stronę okna.
- Kogo? - Odzyskałam kontrolę nad własnym ciałem. Zaczęłam gwałtownie i ciężko oddychać, słuchawki zsunęły się z mojej głowy i cichutko stuknęły o podłogę. - Kogo nie potrzebuję?!
- Boskiego płomienia. Pamiętaj, że to nie oni nam są potrzebni, ale my im. - Powiedziała, ponownie poruszając pierzastymi skrzydłami. Jej oczy nadal lśniły i odznaczały się na tle ciemnego pokoju. Nim zdążyłam o cokolwiek zapytać, dziewczyna wyskoczyła z pokoju i zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. 
- Co to miało znaczyć? - Opadłam bezwładnie na podłogę. Czułam, że mam otwarte usta, jednak nie byłam w stanie tego kontrolować. Gdy tylko Lewiatan zniknęła, światło wróciło do normy. Usłyszałam, że w słuchawkach ponownie zagrała muzyka. 
 Nie byłam pewna, ile siedziałam w takiej pozycji. Bez wątpienia trwało to długo. Gdy zdołałam chociaż trochę opanować swoje emocje, podniosłam się i chwiejnym krokiem zbliżyłam się do otwartego okna. Zamknęłam je i podniosłam leżący w kącie miecz. Schowałam broń do pokrowca i z dużym trudem rzuciłam się na łóżko. Zdziwienie mieszało się ze strachem, emocje buzowały w mojej głowie, serce biło niczym młot pneumatyczny, a ręce drżały mi jak oszalałe. Niewiele do mnie docierało, czułam jak odpływam, ale nie mogłam nic z tym zrobić. Leżałam na łóżku i byłam niemal w transie, nie spałam, ale czułam się, jakbym była w głębokim śnie...
 Słońce wzeszło około godziny siódmej. Długa, bezsenna noc nareszcie dobiegła końca. Podniosłam się do siadu i rozglądnęłam po pokoju. Czy ta sytuacja naprawdę miała miejsce? Może była jedynie wytworem mojej wyobraźni? Nie potrafiłam sobie niczego przypomnieć, w głowie huczały mi dziesiątki głosów, czułam się, jakby ktoś uderzył mnie czymś bardzo ciężkim. Na szczęście dziwny paraliż, który ogarnął mnie wczorajszej nocy dobiegł końca. Zwlekłam się z łóżka i weszłam do maleńkiej łazienki. Odkręciłam kurek z zimną wodą i zatkałam odpływ zlewu. Gdy tylko porcelanowa misa wypełniła się odpowiednio dużą ilością cieczy, zanurzyłam w niej twarz. Chwilę trwałam w bezdechu ciągle nurkując. Po kilku minutach zabrakło mi oddechu i wynurzyłam się. Kropelki wody opadały na ubranie i podłogę. Kilka pasemek moich czerwonych włosów przykleiło mi się do twarzy. 
- Holie, uspokój się - oparłam dłonie na zlewie i patrzyłam na swoje odbicie w lustrze. - Uspokój się! - Powtarzałam, jak jakąś modlitwę. Ponownie zalała mnie fala strachu. Mocny ucisk żołądka sprawił, że niemal zwymiotowałam. Pierwszy raz w życiu doświadczyłam tak poważnego ataku paniki. Powoli zaczęłam dochodzić do siebie. Ciągłe powtarzanie mojej skromnej modlitwy poskutkowało. Szybkim ruchem chwyciłam kurtkę i pokrowiec miecza, który leżał obok łóżka. Wybiegłam z pokoju zatrzaskując za sobą drzwi...
 Miasto wydawało się takie spokojne (w odróżnieniu ode mnie). Wszyscy się gdzieś spieszyli, załatwiali swoje sprawy, wyglądali na naprawdę szczęśliwych. Spacerowałam bez celu po ośnieżonych chodnikach i przyglądałam się wesołym wystawom sklepowym, z których zdążyły już zniknąć świąteczne ozdoby. Podczas przechadzki wzdłuż szeregu szklanych budynków, przyglądnęłam się swojemu odbiciu. Wyglądałam jak wrak człowieka. Byłam blada i przerażona. Moje oczy podkrążone były przez olbrzymie, niemal fioletowe sińce, a rozczochrane włosy niesfornie opadały mi zmęczoną twarz. Wyglądałam jak jeden z tych typowych mieszkańców Rivenrow, którzy już dawno przegrali swoje życie. Przypomniałam sobie o narkomanie, któremu prawdopodobnie uratowałam życie. Patrząc na swój nędzny obraz nie byłam pewna czy w ogóle mogłabym ponownie zrobić coś takiego... 
 Oparłam dłoń o gładką powierzchnię szyby i spojrzałam głęboko w swoje ciemnobrązowe oczy. Na mojej twarzy pojawił się niewielki uśmiech. 
- Holie, ty żyjesz... - Pomyślałam. 
Tak. Właśnie tak wyglądało moje życie. Niekończące się pasmo niepowodzeń, poprzerywanych króciutkimi chwilami radości. "Wszystko w życiu jest tymczasowe, więc jeśli coś idzie dobrze- trzeba się cieszyć, bo nie będzie trwać wiecznie. A jeśli coś idzie źle, nie martw się- to też nie będzie trwać w nieskończoność" - przypomniałam sobie fragment "Kamuflażu". Czułam się dokładnie tak, jakby słowa autorki odnosiły się do mojej osoby. Nagle zrozumiałam, co oznaczał tytuł powieści. Nie był to kolejny nudny utwór o trudnej miłości, raczej o tym, jak bardzo słaba jest ludzka psychika. Dokładnie opisywał kolejne stany zakochania, poczynając na tych najsłodszych, a kończąc na autodestrukcji obydwojga bohaterów. Ten pieprzony „Kamuflaż” był metaforą, teraz ją zrozumiałam. Zrozumiałam, że od zawsze starałam się być tym, kim nie jestem. Żyłam otoczona murem, przybierałam maski i nie byłam szczera sama ze sobą. Ta krótka noc, te kilka słów od mojego śmiertelnego wroga wywołało u mnie nieodwracalne zmiany. Coś we mnie pękło, pękł mój mur. Nagle wszystko straciło swój blask i swój sens. Liczyło się tylko to, co było teraz. Nie miałam już siły na dalszą walkę. Skoro nie mogę nic zmienić dołączę do szeregu i popłynę z prądem. Tak, to będzie najlepsze wyjście...
 Ponownie spojrzałam na swoje odbicie.
- Tego właśnie chcesz? - Spytałam cicho. Poczułam, jak zbiera we mnie złość. Jak z każdą chwilą w moich żyłach wzmaga się przepływ krwi. Czułam każdy mięsień, każde uderzenie serca, każdy, nawet najdrobniejszy ruch mojego organizmu. Świat zewnętrzny przestał istnieć. Wszystko zniknęło- ludzie, domy, samochody, sklepy... Byłam tylko ja i moje odbicie. Zacisnęłam pięść i przygryzłam wargę, poczułam metaliczny smak w ustach, czerwona stróżka spłynęła po mojej brodzie. 
- Widzisz? Tak właśnie wygląda słabość. - Mówiłam spokojnym, opanowanym tonem. - Wiesz co - podniosłam głowę i spojrzałam w niebo - nie będę żyć tak jak, ty mi każesz! - krzyczałam. - Nie będę kolejną marionetką w twoim przedstawieniu! Nie ustawię się w rzędzie i nie będę czekała aż pociągniesz za sznurki! Słyszysz?! Nie będę zwyczajna- zresztą już dawno przestałam być! Biorąc na siebie cały ten koszmar wyrzekłam się normalności! I wiesz co? Twoje zasady mnie nie dotyczą! Skoro nie masz dla mnie ścieżki, która by mi odpowiadała wydeptam ją sobie sama! Nie ważne, jak trudne to będzie, nieważne ile łez wyleję i jak bardzo to będzie ciężkie! Od teraz będę żyła tak, jak gdyby jutro miało nigdy nie nadejść! Tak, to jest mój bunt i ktokolwiek stanie mi na drodze- czy to będzie Diabeł czy też Bóg- podniosę swój miecz i będę walczyć, bo musisz wiedzieć, że nie ma nic silniejszego od wiary, a tak się składa, że wiara to jedyne co posiadam! - Wrzeszczałam, moje ciało ruszało się samoistnie, straciłam nad sobą panowanie. Byłam w szaleńczym amoku. Przechodzący ludzie przystanęli i patrzyli na mnie, jak na wariatkę. Nie przeszkadzało mi to. Po raz pierwszy naprawdę mówiłam to co myślałam, po raz pierwszy byłam szczera ze sobą. Niektórzy zaczęli bić brawo, inni śmiali się, jeszcze inni kazali wezwać karetkę. Opuściłam ręce, które jakimś cudem znalazły się w powietrzu. Spojrzałam na zebraną grupkę osób i ponownie zaczęłam krzyczeć. 
- Jestem całkowicie zdrowa! Wasza troska nie jest mi potrzebna, po raz pierwszy robię to na co mam ochotę! Więc pogódźcie się z tym, bo nikt mnie nie zatrzyma! Pokonam każdą przeszkodę! - Otarłam krew z wargi w rękaw kurtki i przerzuciłam miecz przez ramię. Zaczęłam biec przed siebie. Dokąd? Czy to ważne? Po prostu biegłam. Biegłam z uśmiechem na ustach. Biegłam, zostawiając za sobą smutne odbicie w lustrze. Biegłam, uwalniając się z resztek zrujnowanego muru.
 Przyspieszone tętno i ogromny przypływ adrenaliny dodawał mi prędkości. Czułam mroźny powiew na policzkach, jednak nie przeszkadzał mi on. Wręcz przeciwnie, teraz czułam to wyraźniej, tak jakbym doświadczyła go pierwszy raz w życiu. Znalazłam się na plaży, tej samej, na której zostawił mnie Uriel. Zbliżyłam się do brzegu morza i niewiele myśląc wbiegłam w spienione fale granatowej wody. Poczułam lodowaty dotyk na stopach i nogach, zanurzyłam się prawie do pasa i ponownie zaczęłam krzyczeć.
- Urielu, jeśli tam jesteś wysłuchaj mnie! Przepraszam! Nie wiem za co, ale przepraszam! Jeśli cię skrzywdziłam- wybacz mi. Jeśli zrobiłam coś nie tak- pozwól mi naprawić błąd. Jeśli tam jesteś, pokaż się! Zaklinam cię na wszystkie świętości, jeśli będzie trzeba oddam życie za naszą przyjaźń! Zapytałeś kiedyś czym jest miłość, niestety nie umiem ci odpowiedzieć. Nie wiem, czy ona w ogóle istnieje... Nawet jeśli, to nie pozwolę jej zniszczyć naszej więzi! - Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Zacisnęłam pięści i przycisnęłam je do piersi.
- Byłam zawsze sama, szłam przez życie bez celu, wtedy pojawiłeś się ty i powiedziałeś, że jestem wyjątkowa! To dzięki tobie dzisiaj mogę być tutaj i jestem w stanie to powiedzieć! Byłeś przy mnie, gdy najbardziej tego potrzebowałam. Byłeś, gdy moje serce pękało z żalu i gdy byłam bliska śmierci! Chroniłeś mnie, gdy tego potrzebowałam i rozweselałeś, gdy nie było powodu do radości! Podarowałeś mi nowe życie- podarowałeś mi siłę, by iść swoją ścieżką i, co najważniejsze- podarowałeś mi wspomnienia, dzięki którym nawet kiedy będę sama, dalej będę szła obraną drogą! Nie odwrócę się, nie zawaham, będę już zawsze brnęła do przodu. Nieważne, czy spotka mnie cierpienie czy radość. Nieważne, czy ktoś za mną podąży. Twoja akceptacja jest moim najcenniejszym skarbem, dlatego proszę wybacz mi i pozwól jeszcze chwilę cieszyć się tym szczęściem, a kiedy nasze drogi się rozejdą, my nadal będziemy razem. Prawdziwa przyjaźń właśnie dlatego jest piękna, bo pozostawia wspomnienia, które są wieczne. Które nawet po śmierci będą żyły i które na zawsze splotły nasze losy, chociażby na bardzo krótko! Myślę, że to właśnie jest miłość! Miłość jest poświęceniem, jest bezgranicznym uczuciem i właśnie przyjaźń jest jej najdoskonalszym przykładem! Przyjaźń nie zazdrości, nie potrzebuję specjalnych zachowań, po prostu jest i dla mnie to właśnie oznacza. Wiesz, jeszcze kilka godzin temu nie byłabym w stanie tego powiedzieć, ale - KOCHAM CIĘ! Dlatego proszę cię, wróć do mnie! - Nabrałam powietrza, łzy kapały po moich policzkach i znikały w spienionej, granatowej wodzie. Przez chwilę stałam w milczeniu. Uriel nie pojawiał się. Nie czułam smutku, wręcz przeciwnie. Poczułam ulgę, po prostu nadszedł ten czas. Powoli wyszłam z wody i jeszcze raz spojrzałam na bezkresną linię wody. W tym samym momencie gęste chmury rozstąpiły się i kilka ciepłych promieni słońca padło prosto na mnie. Otoczyły mnie tęczowe barwy. Spojrzałam w górę i przysłoniłam oczy ręką. W oślepiającym blasku pojawiła się skrzydlata męska postać ubrana w białe szaty- Uriel. - Więc jednak przyszedłeś... - Wyszeptałam. 
Anioł stanął naprzeciwko mnie i bez słowa objął mnie swoim umięśnionymi ramionami. Poczułam ciepłą kroplę na moim policzku. Podniosłam wzrok i zauważyłam, że płacze. Otarłam łzy ręką. 
- Nie płacz...
- Holie. - Otulił mnie swoimi pierzastymi skrzydłami - To, co powiedziałaś było najpiękniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek słyszałem. Nie opuszczę cię! - Po jego policzkach ciągle spływały krople, które uderzając o nasze ubrania, zmieniały się w maleńkie perełki. - Przepraszam za to, że pozwoliłem ci we mnie zwątpić. To jeszcze nie jest koniec naszej historii. Jesteśmy jednością!
- Teraz już wiem... - Wtuliłam się w niego. Pod naszymi stopami pojawił się świetlisty krąg, otaczający pięcioramienną gwiazdę. Poczułam, że unosimy się nad ziemią. 
- Na zawsze razem... 
- Na zawsze... - Pierwszy raz złożyłam pocałunek na jego ustach. Nie myślałam o konsekwencjach. Niewinny pocałunek, który przypieczętował pakt pomiędzy nami...
 Gdy tylko promienie słońca zniknęły, moje stopy ponownie dotknęły ziemi. Uriel nadal trzymał mnie w mocnym uścisku. Czułam się tak jakby całe dotychczasowe życie było jedynie złym snem i wraz z nadejściem poranka się skończył. 
- Dziękuję - wyszeptał. Pokręciłam głową i spojrzałam głęboko w jego karmelowe oczy.
- Ciii... - przyłożyłam palec do jego warg. - Nie musisz nic mówić, ja to czuję. - Uśmiechnęłam się. - Chyba czas zakończyć naszą misję i wracać do domu. 
- Z wielką przyjemnością - zbliżyłam się do brzegu. - Uriel stanął za mną i oparł swoją dłoń na moim ramieniu. Poczułam przyjemne ciepło. Po chwili otoczyły mnie nieduże ogniki, które wirowały wokół mnie. 
- Nadchodzi... - Usłyszałam głos anioła w moich myślach. Bez zastanowienia sięgnęłam za rękojeść miecza i wyciągnęłam go z pokrowca. 
 W odległości kilkuset metrów ode mnie woda zaczęła nagle mocno wirować i piętrzyć się. Ogromne fale napływały na brzeg. Po jakimś czasie z kilku wirów wyłoniły się cztery fioletowo-niebieskie macki, które wirowały na powierzchni i wiły się jak oszalałe. Ich spodnia część miała bladoróżowy kolor i pokryta była okrągłymi przyssawkami, z których sączyła się brązowo-zielona ciecz. Z każdą minutą istota wyłaniała się z głębin i zbliżała do brzegu. W końcu moim oczom ukazała się cała postać Krakena- upadłego, który terroryzował Portland. Demon posiadał duży tułów, do którego przytwierdzone były cztery pary odnóży. Przypominał kraba. Jego głowa umieszczona była na końcu tułowia. Miał jedno duże oko i ogromną paszczę otoczoną mackami, które wyłoniły się z wody jako pierwsze. Stwór mierzył sobie około czterech metrów. Chwyciłam Kuronohanę jedną ręką- w drugiej uformowałam niewielką kulę ognia, a gdy potwór zbliżył się na odpowiednią odległość, rzuciłam nią. Pocisk trafił w jedną z macek, która lekko zaskwierczała. W kontakcie z brązowo-zielną cieczą doszło do niewielkiej eksplozji. Upadły wydał z siebie przeraźliwy odgłos bólu i ruszył z dużą prędkością w moją stronę. Zdążyłam uskoczyć, jednak odrobinę tej niezidentyfikowanej cieczy spadło na moje biodro. Poczułam silne pieczenie. 
- Holie, uważaj- to kwas! - Usłyszałam głos Uriela. Cholera, ból był okropny. Wiedziałam, że to na pewno nie była jedynie powierzchowna rana. "Nie patrz!" - Powtarzałam w myślach. Niestety nie wytrzymałam i zerknęłam na ranne miejsce. Materiał szortów został prawie całkowicie rozpuszczony, skóra na udzie była w opłakanym stanie, miejscami z rany sączyła się żółta ciecz. Oparzenie było naprawdę poważne. Przycisnęłam je i odskoczyłam jeszcze kilka metrów, oddalając się od demona. 
- Teraz to przesadziłeś! - Krzyknęłam, machnęłam ręką i ostrze miecza rozłożyło się na kila segmentów. Wzięłam szeroki zamach i zaatakowałam głowę Krakena. Ostrze owinęło się wokół jego spiczastej głowy, przecinając łuskowatą skórę. Łapiąc oburącz rękojeść, wyskoczyłam w powietrze i wylądowałam na jego grzbiecie. Złożyłam miecz do poprzedniej postaci. 
- Żałuj za grzechy! - Złapałam Kuronohanę i mocnym cięciem przebiłam jego głowę. Obracając miecz, przejechałam pionowo w jej wnętrzu, rozcinając ją tym samym na pół.
Duży strumień ciemnozielonej krwi wystrzelił w powietrze. Jego odnóża ugięły się i z głośnym pluskiem uderzył o płytkie dno. Zeskoczyłam na ziemię i strząsnęłam resztki jego krwi z broni. - Wracaj do piekieł. - Po moich słowach jego ciało zmieniło się w kupkę popiołu, a w dużym kraterze pojawiło się kilka kolorowych kryształków. Schowałam broń do pokrowca i podniosłam leżące kamienie. W tym samym momencie obok mnie pojawił się Uriel.
- Wszystko w porządku? - Spytał przejęty, patrząc na moją ranną nogę. 
- Tak, to tylko draśnięcie. Wracajmy do domu. 
- Na pewno? Nie wygląda do za dobrze.
- Do wesela się zagoi - uśmiechnęłam się. - Odpocznij. Spotkamy się w ośrodku, w razie potrzeby wezwę cię. 
- W takim razie życzę ci dobrej podróży - powiedział, znikając w obłoku ognia.
- Dziękuję... - Wyszeptałam. 
Późne popołudnie zapowiadało nieuchronne nadejście nocy. Dostrzegłam, jak czerwone słońce chowa się za atramentową taflą wody. Odgarnęłam włosy z twarzy i wróciłam do motelu.
 W pokoju jak zawsze panował nieskazitelny porządek. Ściągnęłam okurzoną kurtkę i rzuciłam ją na biurko. Podniosłam plecak i z bocznej kieszeni wyciągnęłam biały bandaż. Weszłam do łazienki i przemyłam oparzenie zimną wodą. Rana nie wyglądała najgorzej- nawet zaczęła się powoli goić. Gdy tylko pierwsze krople dotknęły skóry poczułam silne pieczenie. Zacisnęłam zęby. Później lekko osuszyłam nogę puchatym ręcznikiem i owinęłam udo jałowym bandażem. Od razu poczułam ulgę, choć opatrunek krępował moje ruchy i musiałam wyglądać komicznie, stawiając takie kulawe kroki. Zabrałam resztę swoich rzeczy i wyszłam z pokoju. Po zamknięciu drzwi na klucz zeszłam do recepcji. W holu nikogo nie było. Podeszłam do lady i na leżącej tam karteczce napisałam: 

Dziękuję za wszystko. To powinno pokryć koszty mojego pobytu.
- Holie

Pod liścikiem umieściłam banknot stu dolarowy i przycisnęłam wszystko kluczem. Wyszłam na ulicę i naciągnęłam kaptur na głowę. Czas wracać do domu...
~*~
 Witam serdecznie! Tak oto dobrnęliśmy do dwunastego rozdziału! Ponieważ zaczął się kwiecień, tak jak już wcześniej pisałem, zaczynam swoje przygotowania do matury, dlatego kolejne części będą ukazywać się w odstępach dwutygodniowych. Przewidywane daty to: 20 Kwiecień, 4 Maj, 18 Maj - później wszystko wróci do normy. To chyba wszystko na dzisiaj. Pozdrawiam! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szkielet Smoka Panda Graphics