21.03.2014

10. Love is the only game that is not called on account of darkness.

Delikatny wiatr uniósł mą duszę.
W dłoniach rabusia drzemie me skradzione serce.
Ach, ukochana ziemio.
Ach, rzęsisty deszczu.
Ach, niebiosa i światłości.
Niechaj w waszym uścisku odnajdę ukojenie.
W waszych ramionach pragnę zasnąć.
Ach, duszo ma.
Ach, serce me.
Miłości i nadziei.
Powróćcie do mego boku i odnajdźcie ukojenie.
-
NO.6 Nezumi - Kaze no Requiem

~*~
 Sylwester był niezwykle hucznie świętowany w ośrodku. Co jak co, ale egzorcyści umieją się dobrze bawić. Stałam w rogu stołówki ozdobionej kolorowymi balonami i wstążkami. Z głośników płynęła spokojna piosenka, a większość par tańczyła przytulona do siebie. Zauważyłam, że Lena usilnie stara się wyciągnąć na parkiet Patricka, który stał w towarzystwie Shouei'a i kilku starszych kolegów. Niestety jej starania poszły na marne. 
Od mojego powrotu minął tydzień. Nie było mnie tyle czasu, że niemal zapomniałam o tym, jak bardzo nienawidzę tego miejsca. Cóż, mogłabym powiedzieć, że wróciłam do domu... Domu, który niegdyś odebrała mi Lewiatan. Podeszłam do stolika z napojami i sięgnęłam po plastikowy kubeczek, wypełniony wiśniowym ponczem. Jax stojący obok uśmiechnął się.
- Widzę, że niewiele się zmieniłaś, Wisienko - poklepał mnie po ramieniu. Niemal nie poznałam tego postawnego, ciemnoskórego mężczyzny. Ubrany był w schludny garnitur. Bez fartucha i czapki kucharskiej wyglądał niczym gwiazda sportu.
- Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią - obdarowałam go ciepłym spojrzeniem. - Cieszę się, że to już koniec...
- Dobrze cię znowu gościć - powiedział. 
- Przepraszam, ale czy mogłabym przerwać? - Wtrąciła się starsza kobieta pracująca w kuchni. Ta sama, która kiedyś przygotowywała dla mnie i Liv herbatę jaśminową. - Zatańczysz? - zwróciła się do mężczyzny.
- No, dalej! - Ponagliłam go, aby się zgodził. Mężczyzna potarł ręką po bezwłosej głowie i z grymasem na twarzy odpowiedział:
- Ale ja nie umiem tańczyć - przyznał nieśmiało, ściszając głos.
- Kochaniutki, nie z takimi dawałam sobie radę! - Rozbawiona kobieta oplotła jego dużą dłoń i pociągnęła go na parkiet. Biedny Jax nie wiedział, jak się zachować. Jego ruchy były niezgrabne, ale widać było, że się stara. Wzięłam łyk ponczu. Nagle poczułam silne uderzenie na plecach. Zakrztusiłam się.
- No Holie, chyba czas się zabawić! - Krzyknęła mi do ucha niemal całkowicie pijana Lena.
- Wszystko w porządku? - Domyśliłam się, że dziewczyna wcześniej potknęła się, przez co zawisła mi na ramieniu.
- Uhm, jest wspaniale! - Podniosła się niezdarnie i wzięła łyk z jednego z kubeczków. 
- Co pijesz? - Spytałam wpatrując się badawczo na zawartość naczynia.
- To tylko soczek z winogron! - Zbliżyłam nos i powąchałam zawartość.
- Nie pij tego! - Wrzasnęłam - To wino! Ile ty tego wypiłaś?!
- Jakieś siedem kubeczków - zaczęła słaniać się na nogach. Prawie upadła. - Holie... Niedobrze mi.. - powiedziała opierając się o moje ramię.
- Ile?! - Nie mogłam uwierzyć tej małolacie. - Poczekaj, odprowadzę cię do sypialni. - Oplotłam ją ramieniem w biodrach i pozwoliłam się jej oprzeć na moim barku.
- Nie chcę! Chcę się bawić! - Protestowała, ledwo utrzymując pion.
- Już dość się nabawiłaś... Chodźmy. - Ostrożnie, mijając rozwrzeszczany tłum, wyszłam na korytarz i skierowałam się w kierunku skrzydła sypialnianego. Bez trudu udało mi się zaciągnąć półprzytomną Lenę do jej pokoju. Cicho otworzyłam drzwi i położyłam jej bezwładne ciało na łóżko. 
- Holie... Nie odchodź... - Dziewczyna złapała mnie za rękę i przytrzymała. Do jej oczu napłynęły łzy.
- Spokojnie, poczekam aż uśniesz - wróciłam i usiadłam przy łóżku trzymając dłoń Leny. - Ładnie się urządziłaś... 
- Przepr... - Urwała i zasnęła. Opuściłam pokój, gdy tylko się upewniłam, że już śpi. 
 Dźwięki muzyki i głośnych śmiechów dobiegające ze stołówki sprawiały, że miałam ochotę znaleźć się daleko stąd. Nawet, jeśli tym miejscem miały być góry, w których odbywał się mój pierwszy trening z Shouei'em. 
Nigdy nie przepadałam za takimi uroczystościami, a niestety są one dość powszechne w ośrodku. Wielu egzorcystów uważa, że stres najłatwiej rozładować podczas dobrej zabawy, dlatego nawet z błahego powodu urządzają tu tego typu przyjęcia. 
 Szłam powoli korytarzem z kapturem naciągniętym na głowę. Starałam się patrzeć tylko pod nogi i nie zwracać uwagi na mijających mnie rozbawionych ludzi. Z rozdrażnienia zaciskałam pięści ukryte w kieszeniach szerokiej bluzy. Nagle poczułam silne uderzenie na swoim barku.
- Uważaj jak chodzisz! - Usłyszałam znajomy, poirytowany męski głos. Podniosłam głowę i spojrzałam na chłopaka o zielonych włosach, który stał naprzeciwko mnie.
- Josh? - Zdziwiłam się. - To ty? - Nie widziałam go od ostatniej wizyty w szpitalu przed moim wyjazdem. Wyraźnie się zmienił. Ściął włosy, nabrał więcej mięśni, w dodatku połowa jego twarzy zasłonięta była czarnym szalikiem.
- A kogo się spodziewałaś? - Wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę papierosów i zapalił jednego. Stanęłam przed nim w milczeniu i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Ten nudziarz naprawdę diametralnie się zmienił. 
- Nikogo, tak tylko... Ty palisz? - Spytałam patrząc badawczo na jego usta wyłaniające się zza znajomego szalika.
- Cooś ty. Kupuję, bo ładnie pachną. - Rzucił sarkastycznie i zaciągnął się dymem. - Wybacz, ale się spieszę.
- Czy to ten sam, który ci podarowałam? - Złapałam za szalik, kompletnie ignorując jego słowa. Chłopak stał w milczeniu i patrzył głęboko w moje oczy. Popiół z palącego się papierosa upadł na podłogę. 
- Całkiem możliwe. Witam z powrotem i takie tam. A teraz z drogi. - Warknął niesympatycznie i odszedł w kierunku schodów, prowadzących na najwyższe piętro budynku.
- O nie, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz! - Krzyknęłam, po czym przyspieszyłam, by go dogonić.
 Całą drogę starałam się zwrócić jego uwagę, ale moje próby okazały się daremne. W końcu dotarliśmy do drzwi prowadzących na dach. 
- Daj mi spokój! - Rozkazał, wychodząc na zewnątrz i zniknął w wirujących płatkach śniegu. Usłyszałam głośny huk zatrzaskiwanych drzwi. Niewzruszona otworzyłam je i ruszyłam przed siebie.
 Nocne niebo całkowicie zasłonięte było przez gęste, kłębiaste chmury. Ostry wiatr porywał tysiące białych, błyszczących płatków śniegu i wirował wraz z nim, rozwiewając sterczące włosy chłopaka oraz jego luźny, czarny płaszcz. Podszedł do barierki i oparł się o nią. Ponownie wyciągnął paczkę papierosów. Naciągnęłam kaptur głębiej na głowę i zawołałam:
- Czemu jesteś takim idiotą? - Chłopak nie zareagował. Pochylił się, wpatrując w krajobraz za metalową barierką. - Jak będziesz tak często palić to dostaniesz raka i umrzesz! - Krzyknęłam i zbliżyłam się. Szturchnęłam go. Josh gwałtownie podniósł się i spojrzał na mnie.
- Przynajmniej się od ciebie uwolnię. Weź się odpieprz... - Syknął, a ja zagotowałam się ze złości. Niewiele myśląc złapałam paczkę, którą trzymał w ręku i wyrzuciłam ją za barierkę. Spojrzał na mnie i podniósł rękę. Odruchowo przyjęłam pozycję obronną i czekałam, aż wymierzy cios. Po chwili poczułam silny uścisk. Chłopak objął mnie czule. Położył głowę na moim ramieniu. 
- Cieszę się, że wróciłaś. - Wyszeptał. Byłam totalnie zdezorientowana. Co on wyprawia?! Odepchnęłam go i szybko się odsunęłam. Wiatr strącił mój kaptur, a rozpuszczone włosy zaczęły wirować w ogromnym nieładzie.
- Co ty odwalasz?! - Przestraszyłam się. Czy on... Coś do mnie czuł? Jak to możliwie, przecież my się prawie wcale nie znamy! A może tylko sobie ze mnie żartuje? Tak, to w jego stylu, choć wyraz jego twarzy przekazywał coś zupełnie innego... Nic nie rozumiem!
Chłopak powolnym krokiem zbliżał się do mnie.
- Naprawdę za tobą tęskniłem, Holie. - Te słowa przeszyły mnie niczym ostrze miecza. Starałam się wycofać w stronę wyjścia. Nigdy wcześniej nikt nie zachowywał się w stosunku do mnie w podobny sposób. Jak mam to zinterpretować?
- Josh, za dużo wypiłeś... - Starałam się go uspokoić. Niestety ciągle zbliżał się z tym tajemniczym uśmiechem na ustach.
- Jestem całkowicie trzeźwy - odrzekł przekonująco. Do głowy napływały mi najróżniejsze myśli. Serce biło jak oszalałe, a w gardle czułam nieprzyjemny ucisk.
- Dlaczego...? - Urwałam. Poczułam, jak metalowe drzwi dotykają moich pleców. Nie miałam już dokąd uciec. Josh zbliżył się i oparł rękę na drzwiach blokując mi ostatnią drogę ucieczki. Zamknęłam oczy i starałam się opanować. Wokół mnie zaczęły krążyć niewielkie iskierki, które z każdą minutą stawały się coraz większe. 
- Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć. - Odsunął się. - Wiesz, nie jestem najlepszy w okazywaniu uczuć... - Odwróciłam głowę, by uniknąć kontaktu wzrokowego, ciągle zachowując barierę z iskier.
- Jesteś jakiś dziwny - stwierdziłam. 
- Wiem - odpowiedział. - Od naszego ostatniego spotkania wiele się zmieniło. Wiesz Holie, kiedy ty opuściłaś ośrodek, ja również przeszedłem trening. Może nie był on podobny do twojego, ale również udało mi się zapanować nad mocą mojego archanioła. Zaraz po tym otrzymałem od Kardynała rozkaz unicestwienia kilku upadłych, terroryzujących okoliczne wioski. Towarzyszyła mi jedna z nowych egzorcystek, to była jej pierwsza misja. Jednak źle oceniłem jej umiejętności... Ta dziewczyna nie potrafiła nawet dobrze utrzymać miecza, a co dopiero walczyć. Wystarczył jeden cios, a straciła życie... - Zamarłam. - Przez moją głupotę nasza towarzyszka zginęła w walce. Pomyślałem wtedy o tobie. Po raz kolejny zawiodłem swojego sojusznika. Czy to w ogóle można jakoś wytłumaczyć? Wiesz, jak się teraz czuję? To wszystko mnie przerasta... - Nie miałam pojęcia co odpowiedzieć; zwykłe słowa otuchy były by tutaj nie na miejscu. Wzięłam głęboki oddech i machnęłam ręką. Krążące płomyki zniknęły. Zbliżyłam się.
- Wiem jak boli strata kogoś bliskiego, jednak ja nie jestem tą egzorcystką. To nie twoja wina. - Chłopak złapał mnie za ramiona i po raz kolejny spojrzał głęboko w oczy. Poczułam dreszcz, mocny uścisk zaczął sprawiać mi ból. Jęknęłam cicho.
- Przepraszam - puścił mnie. - Nie potrafię się kontrolować. Przez ostatnie tygodnie unikam jakichkolwiek kontaktów. Nawet Kamael nie wie, co właściwie się stało. Jesteś pierwszą osobą, której o tym mówię.
- Czasami lepiej jest wyrzucić z siebie całe to bagno, które nas pochłania. Chodź - wyciągnęłam dłoń. Chłopak złapał ją. Podeszłam do barierki i oparłam się o nią plecami. Przejechałam palcem po jego policzku. - Zaraz się zacznie.
- Co takiego? - Spytał. 
- Magiczna chwila... - Powiedziałam i stanęłam na palcach. Nieśmiało odchyliłam szalik, który zakrywał jego usta, by złożyć na nich delikatny pocałunek. W tym samym momencie niebo rozświetliły blaski fajerwerków. 
- Szczęśliwego nowego roku - przyciągnął mnie i mocno objął. Przechylił głowę i ponownie zaczął całować, coraz namiętniej. Słyszałam jego oddech i bicie serca, byłam tak blisko... Całkowicie poddałam się chwili. Czułam, jak pulsują mi skronie i adrenalina rozchodzi się po całym ciele. Czy tak wygląda miłość? Zadawałam sobie pytanie, jednak nie byłam w stanie odpowiedzieć.
- Szczęśliwego nowego roku - odpowiedziałam, rumieniąc się.
- Wracajmy, robi się zimno. - Otulił mnie ramieniem i powolnym krokiem wróciliśmy do środka.
 Następnego dnia obudziłam się około dziesiątej. Całe przyjęcie trwało do białego rana, ale nawet nie brałam w nim udziału. Wielu egzorcystów leczyło dzisiaj skutki wczorajszej zabawy, nawet młodszej ode mnie Leny to nie ominęło. Stołówka była w całkowitym porządku- nic nie zdradzało, że w nocy odbywała się tutaj huczna impreza. Jax standardowo, wychylając głowę przed okienko witał egzorcystów. Jego oczy otaczały sine worki, był wyraźnie zmęczony. Podeszłam bliżej.
- Witaj Wisienko. Jak się miewasz? - Zapytał.
- Dziękuję, całkiem dobrze. A ty? - Wiedziałam, że moje pytanie jest zbędne- sam wygląd zdradzał jego stan.
- Tak jak widać na załączonym obrazku. Mogę coś dla ciebie zrobić? 
- Poproszę filiżankę herbaty. 
- Już podaję. - Odwrócił się i zniknął za drzwiami kuchni, po chwili wrócił z filiżanką w dłoni. Ustawił ją na srebrnej tacy i podał mi ją. - Smacznego. 
- Dziękuję. - Ukłoniłam się i podeszłam do jednego z wolnych stolików. Usiadłam i zaczęłam delektować się delikatnym naparem. W drzwiach dostrzegłam Josha. Ubrany był w biały podkoszulek bez rękawów i czarne bojówki. Jego zielone, sterczące włosy były w absolutnym nieładzie. Wyglądał, jakby dopiero co wstał. Dostrzegłam, że jedno ucho ozdabia mu czarny, okrągły kolczyk. Chłopak podszedł do okienka i zamówił śniadanie. Odebrał tacę i ruszył w kierunku stolików. Moje serce zabiło mocniej. Poczułam znajomy ucisk w gardle. Był coraz bliżej. Odstawiłam filiżankę i zrobiłam słodką minę.
- Cześć - przywitałam się, ale nawet na mnie nie spojrzał. Przeszedł obok mnie tak, jakbym w ogóle nie istniała. Poczułam się okropnie. W jednej chwili zalała mnie fala smutku i ogromnej złości. Przez głupi pocałunek niemal całkowicie zapomniałam o jego podłym charakterze. Zacisnęłam pięści i starałam się go ignorować. Niestety nie potrafiłam. Nawet herbata straciła swój smak.
Szybko opuścił stołówkę, nie zawracając sobie głowy innymi. Bez namysłu ruszyłam za nim. Upewniłam się tylko, że nikogo nie ma w pobliżu.
- Josh! - Krzyknęłam. - Zaczekaj! - Złapałam go za nadgarstek. Egzorcysta odwrócił się w moją stronę. 
- O co chodzi? - Spytał chłodnym, obojętnym tonem. 
- O co chodzi?! - Wybuchłam. Dlaczego traktuje mnie jak powietrze? - Już nic nie pamiętasz? Jak możesz! - Podniosłam rękę, chcąc go uderzyć. Niestety, złapał ją w locie i przyciągnął mnie do siebie.
- Ciągle jesteś tak samo irytująca... - Powiedział przeciągle i odetchnął głośno.
- Ciągle jesteś gburowatym dupkiem! - Krzyknęłam, próbując wyswobodzić się z jego uścisku.
- Oh, nie gadaj tyle... - Gwałtownie zbliżył swoje usta i po raz kolejny mnie pocałował. Zalała mnie fala gorąca. Czego on tak właściwie ode mnie chciał? Po tym bez słowa odszedł zostawiając mnie na środku korytarza. 
- Wow... - Usłyszałam cichy głos za swoimi plecami. Oblał mnie zimny pot. Odwróciłam się i spostrzegłam Lenę. Patrzyła na mnie wytrzeszczonymi oczami. - Więc jednak miałam rację... - Nie wiedziałam co zrobić. Ucieczka nie była teraz żadnym wyjściem. Eh, stanowczo wolałabym walczyć z jakimś przerośniętym demonem niż znaleźć się w tej sytuacji…
- Nie miałaś żadnej racji! - Krzyknęłam.
- Wszystko widziałam! - Na jej ustach malowało się wyraźne zadowolenie. - No Holie, jestem pod ogromnym wrażeniem. Od jak dawna ze sobą chodzicie?
- Nie chodzimy ze sobą. - Naprawdę nie chciałam jej tego wszystkiego tłumaczyć, a tak w ogóle po co miałabym to robić? Sama nie wiem, co właściwie się działo.
- Całujecie się bez powodu? Nieładnie! - Dziewczyna była wyraźnie podekscytowana. - Czytałam kiedyś taką mangę... 
- Tak... Wybacz, porozmawiamy później. - Przerwałam jej, odwróciłam się na pięcie i odeszłam.
- Tylko nie róbcie dzieci! - usłyszałam piskliwy śmiech Leny. Cholera, piękny początek nowego roku...
Bez konkretnego celu chodziłam po budynku, mijając kolejnych egzorcystów. W głowie miałam mętlik; nie mogłam zebrać myśli. To wszystko działo się zbyt szybko. Nie wiem nawet, co właściwie do niego czuję. To takie dziwne! 
Przypadkowo dotarłam do ogrodu i nie mając lepszego pomysłu weszłam do środka. Mimo mroźnej pory roku panowała tu ciepła, przyjemna atmosfera. Zieleń roślin i promienie słońca choć na chwilę pozwoliły mi zapomnieć o tej całej, chorej sytuacji. Anioły odpoczywały na kwiatach i liściach, niektóre z nich latały w powietrzu, inne zaś chowały się w cieniu. Duszki były takie tajemnicze, chyba bardziej podobały mi się właśnie w tej postaci- delikatne i mistyczne.
 Spacerowałam wybrukowaną alejką i napawałam się ciepłem promieni słonecznych. W końcu dotarłam do wysokiego, starego drzewa wiśni. Jego konary uginały się pod ciężarem bladoróżowych kwiatów. W jego cieniu dostrzegłam siedzącego Uriela, który trzymał w dłoni kilka opadłych płatków. Zbliżyłam się i spojrzałam na niego. Nagle płatki w jego dłoni zaczęły usychać i tracić swoje piękno, w końcu całkowicie spłonęły. Archanioł podniósł na mnie wzrok i uśmiechnął się przyjaźnie. Oparł głowę o ciemnobrązową, popękaną korę drzewa.
- Witaj Holie. - Ton jego głos przyniósł mi na myśl gwałtowną letnią burzę.
- Witaj, czy... Czy wszystko w porządku? - Wystraszyłam się. 
- Tak, usiądź obok mnie - poprosił. Jego oczy lśniły. Wykonałam polecenie. - Holie, czym jest miłość? - Spytał po chwili milczenia.
- Nie wiem - oparłam głowę o jego ramię. - Chyba dlatego tu jestem.
- A zazdrość? - jego głos ponownie uległ zmianie. 
- Częścią miłości - odpowiedziałam. 
- Więc jednak wiesz co to miłość.
- Nie mam pojęcia - odetchnęłam ciężko. - Czy miłość w ogóle istnieje? 
- Od początku czasu zadaję sobie to samo pytanie i... Ty jesteś odpowiedzią - . Podniósł delikatnie moją twarz i skierował w stronę swojej. Zaczął się przysuwać, jednak zawahał się i jakby rozmyślił. Wziął tylko moją dłoń i położył sobie na policzku. Ciekawe, czy skóra każdego anioła jest tak niesamowicie gładka... W tym samym momencie przypomniałam sobie o Joshu, a Uriel popatrzył na mnie smutno, marszcząc brwi.
- Urielu... Kochasz mnie? - Spytałam powoli, a ten spojrzał w bok i kiwnął głową. Po chwili przytulił mnie, mocno otaczając ramieniem. - A jeżeli jest ktoś jeszcze?
- Josh? - Usłyszałam przy uchu. Zamarłam. Więc jednak o wszystkim wiedział? Nie odpowiedziałam. Poczułam, że łzy napływają mi do oczu. - Nie płacz, jestem twoim opiekunem i zaakceptuję każdy z twoich wyborów. - Poczułam się, jakbym zrzuciła z siebie jakiś naprawdę ogromy ciężar.
- Dziękuję... - Wyszeptałam. Uriel otarł moje łzy i pocałował czule w czoło.
- Nie masz za co dziękować. A jeżeli kiedykolwiek ktoś cię skrzywdzi, osobiście wymierzę karę. - Jego oczy zabłysnęły ognistym blaskiem.
Opuściłam ogród tuż po zachodzie słońca. Wróciłam do sypialni i położyłam się na łóżku. Owinęłam się  ciemnoczerwonym kocem i zaczęłam rozmyślać nad ostatnimi wydarzeniami. Najbardziej zastanawiało mnie zachowanie Josha. Dlaczego tak nagle postanowił zachowywać się jak człowiek i okazywać uczucia? Rozumiem, że wszystko, co zdarzyło się na dachu działo się pod wpływem chwili, ale co z dzisiejszym rankiem? Dlaczego na nowo zaczął mnie ignorować? W co właściwie pogrywa?! To wszystko przyprawiało mnie o mdłości. Najgorsze było to, że myśląc o nim, czułam dotyk jego ust na swoich. Pocałunek… Też mi coś. Cholera, dlaczego go wtedy pocałowałam?! 
Założyłam słuchawki. Ciche dźwięki pozwoliły mi zapanować nad chaosem w głowie. Poczułam teraz jak otula mnie przyjemne ciepło. To samo, które towarzyszy mi, gdy jestem przy Urielu. Obróciłam się na plecy i spojrzałam w sufit.
- Jestem taką kretynką... - Wyszeptałam. - Największą z największych kretynek! - Przykryłam twarz poduszką i starałam się nie myśleć o niczym związanym z moim miłosnymi rozterkami. Podniosłam się do pozycji półsiedzącej i spojrzałam w maleńkie okienko. Na zewnątrz panowała zamieć śnieżna. Chociaż pogoda potrafi dostosować się do mojego nastroju… Cóż za ironia losu: wcześniej narzekałam na to, że jestem sama, teraz- nie umiem pogodzić się z myślą, że ktoś mógłby mnie kochać... 
 Kolejne dni mijały w bardzo podobny sposób. Josh bez słowa mijał mnie i nie dawał nic po sobie poznać, z Urielem nie widziałam się od ostatniej wizyty w ogrodzie. Nawet Lena nie ciągnęła tematu mojego „związku” z tym gburem. Czyżby powrót do normalności? Ostatnimi czasy moje życie stało się jeszcze bardziej pokręcone niż zwykle...
 Późnym popołudniem siedziałam na stołówce, popijałam herbatę i czytałam jakiś żałosny romans. To chyba nie był najmądrzejszy pomysł, aby szukać informacji w takich fachowych książkach jak „Wzgórza miłości”. Szkoda, że Liv nie mieszkała w ośrodku, tęskniłam za nią. Lektura była niezwykle nużąca, bohaterowie ciągle się całowali, jednak żadne z nich nie wykonywało żadnych kroków naprzód. Czy tak miała wyglądać moja przyszłość z Joshem? Z drugiej strony romans z aniołem był jeszcze bardziej irracjonalnym pomysłem. Cholera, jaka ja byłam głupia, gdy narzekałam na brak normalnego życia... 
 Dopijałam napój, gdy do stolika podeszła siostra Arianna. Odłożyłam książkę i spojrzałam na zgrabną kobietę.
- Urielu, zgłosisz się do gabinetu Kardynała. - Znowu ta regułka. Ciekawe, czy umie powiedzieć coś innego. Kiwnęłam głową. - Mam nadzieję, że jesteś gotowa. - Uniosła kąciki ust i poprawiła okulary, odwróciła się na pięcie i zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. Czyli szykuje się kolejna misja. Cóż, lepsze to, niż problemy miłosne rodem z tanich romansów dla samotnych, starszych kobiet, których jedynymi towarzyszami są koty. Ciekawe, czy spodobałaby się Ariannie? Doprawdy, to by idealnie do niej pasowało…
~*~

Dla Adrianny, Damiana, Martyny i Oliwii - za to, że dają mi motywację i są wtedy kiedy najbardziej tego potrzebuję.

2 komentarze:

  1. Mi nie musisz dziękować, i bez mojej pomocy byłbyś w stanie to napisać. Z drugiej strony jest mi niezmiernie miło, że mogę się jakoś przyczynić i Ci pomóc. :)
    PS. Robi się coraz ciekawiej, czekam na ciąg dalszy. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Ciąg dalszy już za tydzień (chyba, że mi coś wypadnie).

      Usuń

Szkielet Smoka Panda Graphics