31.03.2014

11. The chains that bind us the most closely are the ones we have broken.

Wszystkie gnidy 
Palące papierosy tam, na Bulwarze Zachodzącego Słońca 
Wszystkie dziwki podnieście ręce w górę 
I machajcie nimi jakby nic was nie obchodziło 
Fałszywi ludzie przyszli się modlić 
Spójrz na nich błagających cię byś został 
Fałszywi ludzie przyszli się modlić
-
System Of A Down - Lost In Hollywood


~*~
 Niewiele osób zwracało na mnie uwagę. Kilka dziewczyn zachichotało na mój widok, ale po prostu je zignorowałam i dalej szłam do obranego celu. W duszy modliłam się, aby nie wpaść na Josha. Z tego, co było mi wiadomo, od kilku dni znajdował się poza ośrodkiem. Prawdopodobnie znowu otrzymał jakąś misję gdzieś w innej części kraju. Czułam niepokój. Jednak świadomość tego, że nie znajduje się blisko, wypełniała mnie pewnego rodzaju spokojem. Bardzo dziwna jest ta cała miłość… Chociaż nawet nie wiem, czym ona jest. Czy ja go kocham? Raczej nie, bo czy można kochać kogoś z kim zamieniło się tylko kilka słów? Nie potrafiłam wyrzucić go z mojej głowy, jednak teraz musiałam skupić się na wielu innych rzeczach. Ah, ten rok nie zapowiadał się jakoś specjalnie wyjątkowo. Wręcz przeciwnie- wszystko wskazywało na to, że zapamiętam go jako jeden z tych gorszych. 
 W gabinecie panowała niemal całkowita ciemność. Mężczyzna siedział za biurkiem owinięty plecioną narzutą. Na nosie miał niewielkie, okrągłe okulary, które nadawały mu lekko komiczny wygląd. Nie wyglądał jak przywódca organizacji walczącej z demonami. Raczej jak lekko egocentryczny staruszek, który właśnie czyta jakąś interesującą książkę. Zbliżyłam się do niego i bez słowa usiadłam na krześle stojącym naprzeciwko niego. Starzec oderwał wzrok od pliku kartek leżących na blacie biurka i spojrzał na mnie. Badawczo przyglądał się mojej szyi. Po chwili przerwał panującą ciszę.
- Pięknie się prezentuje - wskazał dłonią na srebrny wisiorek zawieszony na cieniutkim łańcuszku, który odznaczał się na tle czarnego, wełnianego, luźnego swetra.
- Ah, tak - złapałam ozdobę w dłoń. - Całkowicie zapomniałam podziękować za ten piękny prezent - zrobiłam słodką minę. 
- Nie ma za co - pokiwał głową, a okrągłe okulary ześliznęły się z jego nosa i z cichym hukiem uderzyły o drewniany blat. Mężczyzna podniósł je i przetarł w kolorową, materiałową narzutę, po czym schował je do skórzanego pokrowca leżącego obok papierów. Dokładnie śledziłam jego ruchy. 
- W czym mogę pomóc? - Spytałam, odrywając wzrok od jego dłoni, które siłowały się z plastikowym zamkiem pokrowca.
- W sąsiednim mieście pojawił się Upadły. Wszystko, co musisz zrobić, to pozbyć się go - splótł palce i oparł na nich podbródek. - To będzie dobra rozgrzewka przed walką z Lewiatanem. - Uniósł kąciki ust w ironicznym uśmiechu.
- Skoro pan tak uważa... - Nie chciałam poruszać tematu Melody - Wyruszę z samego rana. 
- Doskonale, każę przygotować transport...
- Nie trzeba! - Przerwałam mu - Potrzebuję tylko nazwy miasta. Zauważyłam, że Rivenrow, pomimo swojego żałosnego stanu gospodarczego, nadal utrzymuje się połączenia z innymi miastami. Z tego co wiem, to pociągi dalej kursują. - Mężczyzna pokiwał nerwowo głową.
- Jak zawsze indywidualne podejście do sprawy. Skoro tak bardzo ci zależy, masz moje całkowite pozwolenie na samodzielne podejmowane decyzji. Nie będę się już wtrącał. - Zdziwił mnie taki obrót sytuacji, czyżby aż tak bardzo się zmienił? Kiedyś coś takiego nie miałoby prawa bytu. Nie chciałam wypytywać o szczegóły. 
- To gdzie znajduje się nasz piesek? - Zmieniłam temat.
- W Portland - odpowiedział tonem pozbawionym jakichkolwiek emocji. Zdziwiłam się, czyżby zima tak źle wpływała na jego samopoczucie? Starałam się przybrać łagodną minę.
- Podobno morze o tej porze roku wygląda pięknie - chciałam aby zabrzmiało to naturalnie, jednak na chęciach się skończyło. - To chyba wszystko, co muszę wiedzieć. Pójdę już. Muszę przygotować kilka rzeczy. - Spojrzałam na stos papierów. – Domyślam się, że pan również ma wiele do zrobienia. -Mężczyzna lekko wzdrygnął.
- Ah, to tylko kilka papierków… - jego twarz nadal pozostawała bez wyrazu. Tak bardzo różnił się od mężczyzny, którego zapamiętałam. Zamiast pełnego życia, bardzo troskliwego przełożonego, naprzeciwko mnie siedział pozbawiony jakichkolwiek emocji, skulony i owinięty kocem starszy człowiek. 
- Nie będę już przeszkadzać. - Wstałam i skierowałam się do drzwi. Kardynał nie zwrócił na to uwagi. Jego wzrok utkwiony był na gasnącym płomieniu świecy, która stała w rogu jego dębowego biurka. Nie mogłam uwierzyć w tak ponury widok. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. Uniosłam dłoń, wokół której pojawiło się kilka iskierek. Całe pomieszczenie wypełnił przyjemny, ciepły podmuch. Mężczyzna nadal nie zmienił swojej pozycji. Nagle promień świecy zwiększył się i wrócił do pierwotnego stanu. - Do widzenia. - Opuściłam pomieszczenie, zostawiając go samego w półmroku.
 Całą drogę powrotną do mojej sypialni spędziłam na rozmyślaniu o tym, co właściwie stało się Kardynałowi. Jego dziwne zachowanie stało się kolejnym powodem do zmartwień. I oto w mojej głowie rozpoczęła się walka pomiędzy troską o starszego mężczyznę, który w jakimś stopniu był dla mnie niczym ojciec, a dwiema osobami, do których coś czułam. Tylko dlaczego nikt nie przejmuję się mną? Chyba powinnam przywyknąć do tego, że im bardziej skupiam się na innych, tym moje własne potrzeby stają się mniej zauważane. Pomimo, że byłam świadoma, iż moje przemyślenia niczego nie zmienią, dalej zaprzątałam sobie nimi głowę…
 Późnym wieczorem przygotowałam kilka rzeczy potrzebnych do mojego wyjazdu. W stary, ozdobiony licznymi naszywkami plecak spakowałam kilka ubrań i książek. Ostatnio bardzo dużo czytałam. Przeżywając losy razem z bohaterami odłączałam się od swoich własnych problemów, a świadomość tego, że misja w innym mieście może potrwać dłużej, niż jeden dzień, była niezwykle przytłaczająca. Usiadłam na łóżku i spojrzałam na długą, czarną kurtkę wiszącą na klamce drzwi, której kaptur obszyty był brązowym futrem. 
- Nada się – pomyślałam, po czym dokończyłam pakowanie i poszłam wziąć prysznic. Założyłam biały podkoszulek i rzuciłam się na łóżko. Owinęłam się kocem i naciągnęłam go na głowę, przyklejając moje mokre włosy do czoła. Przymknęłam oczy, jednak nie udało mi się ponownie podnieść powiek- usnęłam.
 Poranek przywitał mnie niemal oślepiającymi promieniami słońca, które padały prosto na moją zaspaną twarz. Śnieg leżący na parapecie mocno iskrzył się i mienił niemal wszystkimi odcieniami błękitu. Podniosłam się do siadu i przeciągnęłam, podnosząc ręce do góry. Usłyszałam cichy dźwięk w swoim karku. Poczułam się znacznie lepiej, odgarnęłam rozczochrane włosy do tyłu i związałam w coś na kształt koka. Wstałam z łóżka i głośno ziewnęłam. Uwielbiam zimowe poranki, są takie leniwe... Weszłam do łazienki i zajęłam się poranną toaletą. Prysznic, mycie zębów, ubieranie, szczotkowanie włosów, makijaż i tym podobne bzdety. Po kilkunastu minutach wróciłam do pokoju, złapałam w rękę plecak i przerzuciłam go przez ramię. Następnie podeszłam do biurka i wyciągnęłam z szuflady czarny, skórzany portfel, do którego przypięty był gruby, srebrny łańcuszek. Włożyłam go do kieszeni czarnych szortów. Usiadłam na łóżku i zaczęłam wiązanie sznurówek w moich wojskowych, wysokich butach. To chyba najbardziej pracochłonny proces każdego poranka. Na koniec zapięłam wisiorek z pentagramem i oplotłam nadgarstek kilkoma czarnymi rzemykami. Spojrzałam na zegarek- dochodziła dziesiąta. Chwyciłam za kurtkę wiszącą na klamce od drzwi i wyszłam z pokoju. Skierowałam się prosto do Wielkiej sali.
 Marie krzątała się w pośpiechu za ladą, gdyż wielu egzorcystów udawało się na misję. Już dawno nie widziałam takiej mobilizacji. Niektórzy z nich czekali na broń, inni na sprzęt i potrzebne instrukcje. Podeszłam bliżej i przywitałam się z zapracowaną, rudowłosą kobietą.
- Oh, witaj Holie – wydyszała, ocierając kropelki potu z czoła. - Ależ dzisiaj mamy urwanie głowy!
- Zauważyłam. Cóż, w takim razie nie będę zabierać ci czasu zbędnymi rozmowami. Potrzebuję miecza i pieniędzy, wybieram się do Portland - wyszczerzyłam zęby. - Podobno morze jest piękne zimą... - ponownie ten głupi tekst, tak jakby oglądanie fal roznoszących śnieg po brzegu plaży mogłoby być w jakikolwiek sposób piękne.
- Ah tak, o tej porze morze wygląda naprawdę cudownie, niektórzy mówią, że przybiera barwę atramentu, chociaż osobiście uważam, że to bardziej kolor ametystu. Poczekaj tutaj. - Kobieta zniknęła za drzwiami. Chwilę stałam stukając palcami o drewniany blat. Po chwili Marie wróciła trzymając w dłoni czarno-czerwony pokrowiec Kuronohany, do którego przymocowany był gruby pasek. Położyła miecz na ladzie i kucnęła. Z niewielkiej, metalowej skrzyneczki wyciągnęła kilka banknotów. - Powinno wystarczyć - podała mi plik zielonych papierków. Nie bardzo zwracając na nie uwagę schowałam je do portfela. Założyłam szelki plecaka i przerzuciłam miecz przez ramię.
- Dziękuję, a teraz już pójdę. 
- Nie ma za co - kobieta spojrzała na mnie z dużą troską. - Bezpiecznej podróży, niech anioły mają cię w swojej opiece. - Powiedziała składając dłonie.
- Mhm, tak. Na pewno będą na mnie uważać. - Rzuciłam mocno ironicznym tonem, po czym machnęłam jej ręką na odczepnego, odchodząc od lady. Kobieta pokręciła jedynie głową i wróciła do swoich obowiązków. 
 Kilku egzorcystów siedziało na ławkach wzdłuż sali. Niektórzy z nich wyglądali na znacznie starszych ode mnie, co było bardzo prawdopodobne, przecież mój wiek nie należał do jakichś naprawdę rzadkich. Swoją drogą rzadko się zdarzało, by egzorcysta dożył trzydziestu lat. Zwykle gięliśmy znacznie wcześniej. Przecież wszystko kończy się, gdy nie jesteśmy w stanie pokonać któregoś z naszych przeciwników. Podeszłam do kamiennego kręgu i wyciągnęłam przed siebie prawą dłoń. Wzięłam głęboki oddech. Moja ręka zaczęłam podążać zgodnie z liniami pięcioramiennej gwiazdy, kreśląc ją w przestworzach. Po chwili czerwono-pomarańczowy pentagram pojawił się naprzeciwko mnie, otwierając tym samym portal prowadzący wprost na stację w Rivenrow. Szkoda, że ta metoda podróżowania jest mocno ograniczona i pozwala tylko na przemieszczanie się na terenie miasta... Spojrzałam przez ramię na zebranych i wbiegłam do środka.
 Portal przeniósł mnie do jednej z publicznych toalet, które niechętnie odwiedzają podróżni na peronach. W sumie dobrze ich rozumiałam. Stare, obdarte płytki które gdzieniegdzie pokrywała pleśń, zardzewiałe umywalki, pisuary i jeszcze ten obleśny zapach wcale do tego nie zachęcały. Zasłoniłam nos rękawem kurtki i szybko opuściłam pomieszczenie. Spojrzałam na zamykające się drzwi. Niebieski kwadrat z białym trójkątem- to by wyjaśniało pisuary. Cholera, jak zawsze wiem gdzie trafić… Dobrze, że akurat nikogo nie było w pobliżu! 
Rozglądnęłam się po okolicy. Kilka kas stało opustoszałych, z tym irytującym napisem „ZAMKNIĘTE”.  Pozostałe obsługiwane były przez dwie, grube kobiety, które namiętnie dyskutowały o tym jak nieuprzejmie zachowują się podróżujący. Patrząc na ich tłuste, wykrzywione facjaty i to, jak traktują innych wcale nie dziwiłam się klientom. Szkoda, że Rivenrow było połączeniem z niemal między wszystkimi miastami i przystanek tutaj był konieczny. Oprócz ropuch w kasach na ławkach spoczywało kilku bezdomnych, ubranych w liczne podarte i zniszczone ubrania. Całość tego smutnego obrazu dopełniał wszędobylski bród i walające się gazety. Esencja miasta w jednym miejscu... Poczułam się dziwnie- tak jakby to co widzę w ogóle mnie nie dotyczyło. Szłam spokojnie w stronę kasy, patrząc na to zdemoralizowane społeczeństwo. Zauważyłam, jak grupa młodych chłopaków, którzy mięli więcej kolczyków na twarzy, niż miejsc, w których można by było je umieścić znęcała się nad jakimś chłopakiem, wyglądającego na narkomana. Zachowując kamienną twarz, nie robił sobie z tego najmniejszego powodu do zmartwień. Błądził bladym wzrokiem po twarzach napastników. Westchnęłam cicho, mogłabym mu pomóc, ale czy to cokolwiek da? Może wyjdę na oziębłą i pozbawioną uczuć, ale to miasto już takie było, lepiej nie skupiać no sobie zbytniej uwagi, a już na pewno nie angażować się w nieswoje sprawy. Wszelkie przejawy bohaterstwa i altruizmu należało zachować dla siebie. Nienawidziłam tego, ale jestem tutaj po to, by bronić ich przed demonami, a nie nimi samymi. 
 Podeszłam do okienka i przybrałam bardzo obojętną minę. Zniżyłam głos.
- Poproszę jeden do Portland. - Kobieta oderwała się od ożywionej konwersacji z blond ropuchą siedzącą obok i opuściła na mnie swoje, duże przeszkolone oczy. Wzięła łyk kawy.
- Wybacz kochaniutka, nie widzisz, że jestem zajęta? Cóż to za nie wychowane bachory, rodzice nie nauczyli cię kultury? - Zagotowało się we mnie. Zmierzyłam ją groźnym spojrzeniem.
- Nie zdążyli, bo nie żyją. Jeden do Portland poproszę. - Starałam się zachować spokój, zaciskałam pięści i w duszy modliłam się, aby ta cholerna starucha wydała mi bilet jak najszybciej.
- Widać - przeniosła swoje grube dłonie z kubka po kawie na obleśną, starą klawiaturę kasy i zaczęła wstukiwać jakieś numerki. - To będzie 31,99. – Powiedziała, urywając wydruk i kładąc go w małym otworze pod szklaną szybą. Bez słowa wyciągnęłam z portfela banknot i podałam jej go. Wzięłam do ręki bilet.
- Reszty nie trzeba – powiedziałam, odwracając się do wrednej kasjerki plecami i odchodząc stamtąd jak najszybciej. Usłyszałam tylko jej skrzeczący głos. „Widziałaś ją? Co za smarkula”. Dlaczego ja w ogóle ryzykuję życiem, aby chronić tych wszystkich bezwartościowych ludzi? Powinni zostać zjedzeni przez te wszystkie demony, a ich dusze smażyć się w piekle! 
 Usiadłam na jednej z ławek i spojrzałam na bilet. Pociąg odjeżdżał o 15. Miałam jeszcze dobre dwie godziny czekania na tej przeklętej stacji. 
 Błądziłam wzrokiem po osobach znajdujących się tutaj. Grupa młodzików dalej usilnie utrudniała życie tego biednego narkomana. Nagle dostrzegłam, że jeden z nich, u którego srebrny łańcuszek rozciągał się od nosa do ucha, wyciągnął nóż. Zamarłam. Są granice, które mogę tolerować, ale na pewno nie pozwolę na to, by ktoś został zabity, tylko dla rozrywki jakichś szczyli! Szybko wstałam z ławki i zbliżyłam się do nich. Chłopak przyłożył ostrze do szyi swojej ofiary. 
- Ej ty! - Krzyknęłam. Podniósł na mnie swoje przepełnione nienawiścią oczy i wywalił na brodę przebity język. Zmarszczył czoło i stanął twarzą do mnie.
- Czego chcesz suczko? - Splunął obok skulonego u jego stóp mężczyzny.
- Nie bawisz się za dobrze? - Spytałam mierząc go wzrokiem.
- Haha, patrzcie jaka groźna! - Krzyknął do swoich towarzyszy. - Szukasz guza czy po prostu jesteś szalona? - Ironicznie starał się mnie sprowokować. Stałam w milczeniu i ciągle wpatrywałam się nóż w jego dłoni. - Na co się gapisz?! - Krzyknął i ruszył biegiem w moją stronę. Podniósł broń i zamachnął się. Bez najmniejszego trudu uniknęłam jego ciosu. Złapałam go za przedramię i mocno wykręciłam jego rękę do tyłu. Zawył z bólu i wypuścił przedmiot. 
- Już na nic. - Odpowiedziałam na wcześniejsze pytanie i kopnęłam nóż, który z głośnym brzdęknięciem uderzył o tory.
- Ty gnoju! - Usłyszałam krzyk jednego z jego towarzyszy, który również zaczął biec w moim kierunku. Zacisnął pięść i starał się mnie zaatakować. Puściłam skrępowanego wcześniej chłopaka i mocnym ciosem zmiażdżyłam jego nos pięścią. Stróżka krwi spłynęła po jego twarzy. Krzyknął, opadając na ziemię. 
- Jeśli jeszcze raz was tutaj zobaczę, to inaczej porozmawiamy. - Spojrzałam groźnie na twarz ich „przywódcy”, który przed sekundą wojował nożem. Odeszli zbierając rannego członka gangu. Rozluźniłam pięść i wzięłam głęboki oddech. 
- Od razu lepiej. - Zbliżyłam się do leżącego mężczyzny. - Wszystko w porządku? - Nie odpowiedział. Delikatnie szturchnęłam go dłonią i zobaczyłam, że w jego ręce utkwiła strzykawka z nieznaną mi substancją. Mężczyzna stracił przytomność, jednak nadal oddychał. Ułożyłam go w bezpiecznej pozycji i poinformowałam kasjerki o całym zajściu. Ropuchy nie przejęły się zbytnio całym wydarzeniem, ale po usilnych namowach, jedna z nich wezwała karetkę. Wróciłam na ławkę i już bez żadnych przygód oczekiwałam na pociąg.
 Piętnaście minut przed przewidywanym czasem na stacje podjechał środek mojego transportu. Podniszczona, blaszana lokomotywa wtoczyła się z ciągiem kilku wagonów. Niektóre z nich miały powybijane okna, inne ozdabiały najróżniejsze napisy i obrazy namalowane sprejem. Największe wrażenie wywarł na mnie wagon, którego bok ozdobiony był olbrzymią postacią z mieczem, przypominającą te z japońskich komiksów, które tak namiętnie czytała Lena. Powoli drzwi pojazdu otworzyły się i najróżniejsze osoby zaczęły wyłaniać się z jego wnętrza. Staruszki z licznymi bagażami i pakunkami, pijana młodzież i całkiem przeciętni, szarzy ludzie, którzy mięli tego pecha i musieli przesiadać się na tej obskurnej stacji. Gdy ostatnia osoba opuściła pociąg zbliżyłam się do wejścia i popatrzyłam, jak ratownicy medyczni próbują zmusić ćpuna, by poszedł z nimi. Pokręciłam głową i weszłam do środka. 
 Podobnie do zewnętrznego obrazu, wnętrze pociągu również było w opłakanym stanie. Powybijane szyby, napisy na ścianach, przeróżne gazety i papiery walające się po podłodze... Chwilę przechodziłam pomiędzy przedziałami, aż znalazłam całkowicie pusty. Otworzyłam przesuwane drzwi i weszłam do środka. Ułożyłam plecak i miecz na siedzeniu, usiadłam obok okna i składanego stolika. Otworzyłam kieszeń plecaka i wyciągnęłam z niego mapę, książkę i odtwarzacz MP3. Położyłam przedmioty na blacie i wygodnie się rozsiadłam. Nałożyłam słuchawki na uszy i włączyłam muzykę. Pierwsze dźwięki ostrego, gitarowego wstępu piosenki wypełniły mnie spokojem. Całe napięcie związane z zajściem na stacji po prostu mnie opuściło. Lena miała rację „Sadness Machine” - robili naprawdę kawał dobrej muzyki. Wzięłam mapę do ręki i zaczęłam śledzić trasę mojej podróży. 
 Portland oddalone było o około 400km od Rivenrow, co wróżyło co najmniej pięciogodzinną podróż. W owym mieście byłam jakieś kilka razy i to tylko w czasie świąt, gdy atmosfera w ośrodku stawała się zbyt ciężka, aby ją znieść. Nigdy nie lubiłam Bożego Narodzenia. Te wszystkie ozdoby i sztuczne gesty dobroci napawały mnie obrzydzeniem, dlatego gdy tylko nadarzała się okazja, opuszczałam ośrodek w tym okresie. Ciche stukanie kół pociągu przebijało się przez głośne wrzaski wokalisty. Odłożyłam mapę i wzięłam do ręki książkę. Gruba lektura miała zapewnić mi rozrywkę podczas tej nudnej wycieczki. „Kamuflaż” - tytuł zapowiadał naprawdę dobrą historię. Przewróciłam kilka stron i odpłynęłam do świata literackich fantazji autorki utworu.
 „Wszystko w życiu jest tymczasowe, więc jeśli coś idzie dobrze- trzeba się cieszyć, bo nie będzie trwać wiecznie. A jeśli coś idzie źle, nie martw się- to też nie będzie trwać w nieskończoność”
Ten cytat wydał mi się tak bardzo bliski całej sytuacji, która teraz mnie otaczała… W sumie idealnie pasował do całego mojego dotychczasowego życia. Zawsze po chwilach smutku, przychodziły chwile radości. Całe życie było jednakowym, powtarzającym się schematem. 
Oparłam się o niewygodne oparcie fotela i owinęłam kolana rozpiętą kurtką. Choć w rękach trzymałam książkę, mój wzrok utkwiony był w brudnej szybie okna. Podziwiałam zmieniający się krajobraz zimowego lasu i zimowy zachód słońca. I za to uwielbiam zimę. Mrok przybywa na ziemię znacznie szybciej, zakrywając te wszystkie paskudztwa, które już nigdy nie powinny doświadczyć ciepłych promieni poranka. Odgarnęłam włosy z twarzy i wróciłam do lektury.
 Około godziny dwudziestej pociąg dotarł do wyczekiwanej stacji. Głośny dźwięk gwizdka lokomotywy poinformował o zakończeniu podróży. Podniosłam się leniwie z naprawdę niewygodnego fotela i zapięłam zamek błyskawiczny kurtki. Zerknęłam jeszcze przez okno, spakowałam książkę, po czym zarzuciłam plecak na prawe ramię. Złapałam pokrowiec miecza i szybkim, sprężystym krokiem opuściłam mój przedział. Szybko dotarłam do drzwi wyjściowych wagonu.
 Stacja w Portland całkowicie różniła się od tej w rodzimym mieście. Pomimo tego, że również nie należała do najczystszych, sprawiała wrażenie przyjaznej. Kilku ochroniarzy przechadzało się pomiędzy podróżnymi, kasy obsługiwały kasjerki z miłym uśmiechem na ustach, które nie czuły się w swojej pracy jak na skazaniu. Całość dopełniało przyjemne, ciepłe światło latarni stojących w równych odstępach. Wzięłam głęboki oddech i opuściłam stację.
 Ulice miasta były niezwykle zadbane, nigdzie nie było śladu bezdomnych, czy gangów. Nawet śnieg zdawał się być czystszy, niż w Rivenrow. Szłam wzdłuż głównej ulicy, co chwilę zerkając na mapę. W końcu dotarłam do niewielkiego, dwupiętrowego budynku. Nad wejściem zawieszony był zielony szyld „Motel”, a na drzwiach karteczka z napisem „Otwarte”. Bez namysłu weszłam do środka. Wnętrze wywarło na mnie pozytywne wrażenie. Mimo niepozorności budynku, hol był bardzo przestrzenny i jasny. Ciepły ogień kominka dodawał całości domowej atmosfery. Przy niewysokiej ladzie stał starszy mężczyzna w schludnym garniturze. Na dźwięk dzwoneczka zawieszonego przy drzwiach nerwowo spojrzał na mnie.
- Dobry wieczór - przywitał się. - Czym mogę służyć? - Zbliżyłam się do lady i oparłam się o nią.
- Potrzebuję noclegu na kilka dni - oznajmiłam i uniosłam kąciki ust w przyjaznym uśmiechu.
- Oczywiście. Co sprowadza tak młodą osóbkę do takiego ponurego miasta? Przecież w tym porcie nie ma nic ciekawego, a ostatnio jest tu dość niebezpiecznie... - To ostatnie zdanie bardzo mnie zainteresowało, czyżby coś wiedział o upadłym, który tutaj zagościł? Postanowiłam, że pociągnę go za język.
- W sumie jestem tutaj bez konkretnego powodu, od jakiegoś czasu podróżuję po kraju. Czy jest coś, na co szczególnie powinnam uważać? - Starałam się ciągnąć wątek dalej.
- Ja tam nic nie wiem - odwrócił się i sięgnął do gabloty z kluczami do pokoi. - Ludzie mówią, że to Kraken. - Położył klucz na blacie, metalowy breloczek stuknął z głuchym dźwiękiem.  
- Kraken? - Zdziwiłam się. Cóż to za głupie plotki? 
- Ah, to taka stara legenda tego miasta. Podobno kiedyś w pobliskim morzu zamieszkiwał potwór. Ludzie powiadają, że ostatnio znowu się pojawił. Jeszcze te zaginięcia... - Urwał. - Oh, nie powinienem rozpowiadać tych plotek. - Spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem. 
- Skoro już pan zaczął... Przecież nawet nie pochodzę stąd. Takie miejscowe legendy są bardzo interesujące. - Starałam się go przekonać.
- Skoro nalegasz… W ostatnich tygodniach zaginęło kilku marynarzy. Pomimo tego, że mamy teraz zimę i morze nie jest zbyt przyjazne, wielu z tutejszych ludzi dalej wypływa na połowy. Słyszałem, że kilku z nich nie wróciło. - Więc stali się ofiarami upadłego... Byłam tego niemal całkowicie pewna.
- To straszne. Dziękuję za informację, będę na siebie uważać. - Wzięłam klucz do ręki. Mężczyzna podsunął mi starą książkę i wskazał palcem wykropkowane miejsce.
- Proszę tutaj podpisać - powiedział. Wykonałam jego polecenie. - Jak długo panienka planuje u nas gościć? 
- Nie dłużej niż kilka dni. - Uśmiechnęłam się i poprawiłam plecak na ramieniu. 
- W takim razie nie będę już zawracał panience głowy. Korytarzem do schodów, później pierwsze drzwi na lewo. 
- Dziękuję – powiedziałam i odeszłam.
- Życzymy miłego pobytu. - Usłyszałam jego skrzypiący głos.
Pokój nie był zbyt bogato wyposażony- przypominał nawet moją sypialnię w ośrodku. Rzuciłam plecak na starannie zaścielone łóżko i oparłam miecz o jego drewniany zagłówek. Następnie otworzyłam drzwi prowadzące do maleńkiej łazienki i odświeżyłam się po podróży. Pięć godzin spędzone w tym obskurnym pociągu mocno wpłynęło na moje samopoczucie. Wróciłam do pokoju i wyciągnęłam z plecaka czarny podkoszulek z niebieskim logiem „Sadness Machine”. Usiadłam na łóżku i podkuliłam nogi. Rozłożyłam przed sobą mapę i zaczęłam ją bacznie obserwować, studiując wszelkie możliwe miejsca pobytu upadłego. Z reguły demony wybierają takie kryjówki, w których najłatwiej natrafić na samotnych ludzi. Zwykle bywają tam, gdzie najmniej można się ich spodziewać. Analizując słowa portiera i położenie geograficzne miasta, doszłam do wniosku, że najlepszą kryjówką dla owego „Krakena” byłyby okolice portu, szczególnie jaskinie na klifowym wybrzeżu. Złapałam w dłoń pentagram na mojej szyi i mocno go zacisnęłam. 
- Urielu, oby moje podejrzenia były słuszne – wyszeptałam z nadzieją. Odłożyłam zbędne rzeczy na podłogę i przykryłam się białą kołdrą, ozdobioną haftowanymi kwiatami. Ciągle zaciskając wisiorek w dłoni zasnęłam.
 Następnego dnia postanowiłam dokładnie przyjrzeć się miejscu, które postanowiłam przeszukać w pierwszej kolejności. Wcześnie rano ubrałam się, opuściłam swój pokój i zamknęłam drzwi na klucz. Na wszelki wypadek zabrałam pokrowiec z mieczem. Na parterze przywitał mnie przyjemny uśmiech starszego portiera. Oprócz niego całe miejsce świeciło pustkami.
- Jak się spało? – Zapytał na powitanie.
- Dziękuję, bardzo dobrze - powiedziałam, zaciągając kaptur kurtki na głowę - O której zamyka pan główne wejście? - Spytałam podchodząc do lady. Podałam mężczyźnie klucz do pokoju.
- Około dwudziestej trzeciej. - Odwiesił go do gabloty. - Panienka wróci później? 
- Nie, powinnam wszystko załatwić najpóźniej do popołudnia. - Miałam nadzieję, że moje poszukiwania okażą się owocne i załatwię wszystko dzisiaj. 
- W takim razie życzę miłego dnia - ukłonił się 
- Dziękuję i wzajemnie. Do zobaczenia - odwzajemniłam ukłon i wyszłam na zewnątrz. 
 Chwilę spacerowałam po odśnieżonych chodnikach i przyglądałam się, jak bardzo wygląd tego miasta różnił się od niemal całkowicie zrujnowanego Rivenrow. Mieszkańcy, pomimo tego, że nie należeli do najbogatszych, zdawali się cieszyć swoim życiem i wykonywać swoje obowiązki z radością. Sprzedawcy zachęcali przechodniów, aby zajrzeli do ich sklepów. Niektórzy wystawiali darmowe próbki swoich produktów. Pomimo wczesnej pory miasto tętniło życiem. Spacerowałam dalej, aż w końcu dotarłam do dzielnicy portowej. 
 W powietrzu unosił się zapach ryb było ono niemal przesiąknięte zapachem morza i mieszało się z różnymi zapachami, dochodzącymi z pobliskich barów dla pracowników. Na samą myśl o jedzeniu poczułam napływ śliny w ustach. Odezwał się również mój pusty żołądek, który z głośno domagał się jedzenia. Przystanęłam przy drzwiach jednej z małych restauracyjek i mocnym pchnięciem otworzyłam je. Pomieszczenie wypełnił cichutki odgłos dzwoneczka, który jednak ginął w echu rozmów rybaków. Podeszłam do schludnej, białej lady i usiadłam na okrągłym, barowym krzesełku. Oparłam o nie miecz i ściągnęłam kaptur z głowy. 
- Przepraszam? - Uniosłam lekko dłoń. Starsza kobieta zbliżyła się z notesikiem w dłoni.
- Witamy w „Rybce”, czym mogę służyć? - Spytała wesołym i delikatnym głosem. Spojrzałam na menu, stojące tuż obok mnie. Chwilkę weryfikowałam listę dań.
- Poproszę naleśniki i kubek czarnej kawy. - Kobieta dokładnie zanotowała moje zamówienie.
- Już podaję - obdarowała mnie przyjemnym uśmiechem i oddaliła się. Po chwili wróciła niosąc na tacy moje śniadanie. Ostrożnie podała mi talerz i filiżankę z gorącym napojem. 
- Życzę smacznego. - Szybko odeszła w kierunku kolejnego klienta. Chwilkę rozkoszowałam się słodkim zapachem naleśników- wyczułam aromat wanilii, po czym  z wielkim apetytem wzięłam się za konsumpcję. 
 Opuściłam „Rybkę” trzydzieści minut później i z pełnym brzuchem zmierzałam prosto w stronę plaży. Po drodze minęłam kilku rybaków, którzy lekko zdziwieni moim widokiem życzyli mi miłego dnia. Ich zachowanie tak bardzo odbiegało od tego, do którego przyzwyczaili mnie mieszkańcy Rivenrow... Z dużym uśmiechem na ustach odwzajemniłam ich życzenia. 
 Z każdą sekundą powietrze zaczynało się robić coraz bardziej wilgotne. Zbliżałam się do brzegu morza. Kilka kutrów zacumowanych było w porcie, reszta już dawno wypłynęła na połów. Podziwiałam trud, jaki ci ludzie wkładają w swoją pracę. Pomimo trudnych warunków, oni bez najmniejszego grymasu wykonywali swoje obowiązki. Czyli tak wygląda normalna praca... Doprawdy, jeszcze mało wiem o świecie.
 Mokry piasek na plaży przybrał zgniłozieloną barwę i gdzieniegdzie mieszał się z białym, puchatym śniegiem. Spienione fale wyrzucały na brzeg liczne wodorosty i muszle, a białe mewy krążyły pod zachmurzonym niebem. Niespokojna woda groźnie falowała i piętrzyła się, uderzając o nabrzeżne skały. Tak jak mówiła Marie- miała kolor atramentu. Stanęłam twarzą do morza i biorąc głęboki oddech nakreśliłam pentagram w powietrzu. Kilka ogników pojawiło się wokół mojej dłoni, po chwili poczułam dotyk na swoim ramieniu. Odwróciłam się i spostrzegłam Uriela. Anioł nie wykonał żadnego gestu, jego oczy zapłonęły bladopomarańczowym światłem. Blask bijący z jego ciała był niemal oślepiający. Przymrużyłam oczy. Po chwili dostrzegłam, że obok mnie wiruje Uriel w postaci niewielkiego duszka.
- Przepraszam, że musiałaś oglądać moją przemianę – powiedział, siadając na moim ramieniu. Jego głos przypominał dźwięk letniego wiatru, rozwiewającego kłosy złotego zboża. Był delikatny i niezwykle przyjemny.
- Nie szkodzi, dawno się nie wdzieliśmy. Tęskniłam - powiedziałam ruszając wzdłuż linii brzegowej.
- Ostatnimi czasy nie byłem ci potrzebny.
- Wiesz przecież, że zawsze jesteś mi potrzebny! – Krzyknęłam. Poczułam się winna. Zupełnie, jakby coś pomiędzy nami się popsuło i to przeze mnie… - Urielu, czy jesteś na mnie zły?
- Przecież już mówiłem, że zaakceptuję każdy twój wybór. Naprawdę jest dobrze. - Położył dłoń na moim policzku. - Wszystko jest dobrze… - Wyraźnie ściszył głos.
- Chciałabym w to wierzyć.
- To nie czas, ani miejsce na takie rozmowy - przerwał mi - Skupmy się na twoim zadaniu. - Nie odpowiedziałam. Pierwszy raz czułam się tak dziwnie w jego obecności. Naprawdę coś się zmieniło i wcale nie wróżyło to niczego dobrego. 
 Po długim milczeniu nie wytrzymałam i przerwałam panującą ciszę. Anioł siedział na moim ramieniu i wtulał się w moje włosy.
- Wyczuwasz obecność upadłego? - Spytałam drżącym głosem i chuchnęłam w zmarznięte dłonie.
- Nie, ale z całą pewnością był tutaj. Myślę, że wkrótce znów się pojawi, ale oczekiwanie na niego na tym mrozie nie ma sensu. Zostanę tutaj, a ty wracaj do hotelu. Jeśli coś się pojawi poinformuję cię.
- Jesteś pewien? - Nie odpowiedział. Wzleciał wysoko w górę i jak drobniutka iskierka światła unosił się na tle kłębiastych, ciemnych chmur. - Skoro tak uważasz, jak tylko coś się pojawi daj mi znać. - Naciągnęłam kaptur na głowę i wróciłam do motelu.
~*~
Witam, po krótkiej przerwie wracamy z nowym rozdziałem! Ostatnimi czasy ja oraz Oli (Alien), mamy naprawdę dużo spraw na głowię i nie możemy poświęcać opowiadaniu tyle czasu ile byśmy chcieli. Zbliża się maj, a z nim moje matury dlatego co najmniej do końca kwietnia drobne opóźnienia mogą być bardzo prawdopodobne. Obiecuję, że kolejne rozdziały będą się ukazywać w odstępach nie dłuższych niż dwa tygodnie. To chyba wszystko odnośnie najbliższych wydarzeń. Cieszę się, że bonus przypadł wam do gustu (bynajmniej tym, którzy mnie o tym poinformowali). Jeżeli jeszcze nie widzieliście trailera tutaj znajdziecie link:


Serdecznie dziękuję za wszystkie miłe komentarze. Pozdrawiam! 

2 komentarze:

  1. Świetne opowiadanie! Też piszę, jednak nie mam odwagi tego opublikować. Kilka dni temu, przypadkiem natknęłam się na twój blog i jestem mile zaskoczona. Może jednak przestanę pisać do szuflady i się odważę! Pozdrawiam! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, strasznie mi miło. Zanim 'W objęciach rajskiego ognia' trafiło na bloga przeleżało w folderze jakieś pół roku. Polecam, nawet jeśli dopiero zaczynasz dzięki publikacji możesz się doskonalić i poprawiać swoje błędy. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że z każdym rozdziałem opowiadanie staje się coraz lepsze bo z każdym komentarzem staram się jeszcze bardziej! Jeszcze raz dziękuję i gdy tylko odważysz się na założenie własnego bloga, poinformuj mnie bo chętnie przeczytam!

      Usuń

Szkielet Smoka Panda Graphics