27.02.2015

22. An angel’s arm can’t snatch me from the grave; legions of angels can’t confine me there.

Pod popiołem i kłamstwami
Coś niegdyś tu pięknego teraz umiera
A łzy wypalają moje oczy
Kiedy siedzisz tu całkiem sam
Chcę tylko wrócić do domu
-
We Are The Fallen - Sleep Well My Angel

~*~
To, czego doświadczyłam tej nocy było czymś nowym, czymś... magicznym. To całkiem zabawne, że od kilku lat codziennie spotykam się z magią, staję twarzą w twarz z demonami i pokonuję je, a mimo to nie potrafię dostrzec tej odrobiny magii, która tkwi w życiu każdego z nas. 
Co sprawiało, że akurat my, egzorcyści chroniliśmy ludzi? Przecież wielokrotnie okazywało się, że to my sami jesteśmy dla siebie zagrożeniem. Nawet kilka godzin temu sama zaklinałam się, że już nigdy nie uratuję żadnego z nich, a pomimo to, stojąc na brudnej klatce zaczęłam dostrzegać sens tej niekończącej się walki. To właśnie próba ocalenia osób takich jak Violet sprawiała, że jeszcze miałam siłę, by iść na przód. By się zbuntować i pozostać sobą.
 Zaczynało świtać, jednak w bramie oddzielającej kamienicę, w której znajdowało się mieszkanie Violet nadal panowała całkowita ciemność. Co prawda nie bałam się, ale na wszelki wypadek zacisnęłam dłoń na rękojeści nowo zakupionego noża i ruszyłam przed siebie. W odległości kilku metrów przed sobą zobaczyłam delikatny płomyk papierosa.
- Ej, ty! - Ochrypły głos Spike'a przerwał paraliżującą ciszę. Zaciągnął się dymem i gwałtownie wypuścił go w moją stronę. Pomimo dzielącego nas dystansu chmura śmierdzących oparów dotarła prosto do mojej twarzy, wywołując u mnie grymas obrzydzenia. Uważnie obserwowałam każdy jego ruch. Chłopak odepchnął się od ściany i powolnym krokiem, chwiejąc się, ruszył w moją stronę. Jego rozczochrane, czerwone włosy opadały na twarz przysłaniając tatuaż na policzku. Nienaturalnie powiększone źrenice nadawały mu obłąkańczego wyglądu. Gapił się na mnie tak, jakby pragnął dostrzec duszę. Wyciągnął swoją rękę i zacisnął ją na moim ramieniu. Nie czułam strachu, wręcz przeciwnie, nawet spodobało mi się to. Myśl o możliwej walce sprawiała, że ponownie w moich żyłach zaczęła krążyć duża dawka adrenaliny, mięśnie na zmianę napinały się i kurczyły, zupełnie jakbym zaraz miała skoczyć z wieżowca. Czy to przez zmęczenie? Spike ścisnął mnie jeszcze mocniej, aż pobielały mu  opuszki palców. Dopiero teraz dostrzegłam, że w jego wolej ręce błyszczy niewielki, srebrny kastet. 
- Chyba za dużo sobie pozwalasz! - Ponownie zaciągnął się dymem i wypluł palącego się papierosa pod moje nogi. - Nie znam cię, ale nie pozwolę żeby jakiś knypek z mlekiem pod nosem wtrącał się w moje sprawy... - Nim dokończył zdanie jego pięść błysnęła tuż przed moją twarzą. Mocny cios trafił prosto w policzek, sprawiając, że moja głowa odchyliła się w przeciwną stronę. Poczułam osty, piekący ból, który z każdą chwilą narastał i pulsując, rozchodził się po całej twarzy. W moich ustach pojawił się metaliczny smak krwi. Oszołomiona, szybko sprawdziłam językiem czy wszystkie zęby są na swoim miejscu, na szczęście cios nie był aż tak silny. Zapadła grobowa cisza. Napastnik rozluźnił swój uścisk i odszedł kilka kroków w tył. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i ponownie zapalił. 
- No to jesteśmy kwita, kwiatuszku. Co prawda nie lubię bić kobiet, ale dyscyplina musi być. - Wyszczerzył zęby odsłaniając kolczyk w języku. Stałam wpatrując się w niego, oczyma wyobraźni widziałam czerwony ślad na swoim policzku i to, jak popękane krwinki zaczynają ciemnieć i puchnąć. Po takim ciosie z całą pewnością zostanie wyraźne limo. 
- Skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, możesz spadać. - Kiwnął głową. Nie odezwałam się, chociaż w głowie buzowały mi tysiące myśli. Cała niemal trzęsłam się z nerwów, jednak gdybym teraz go zaatakowała prawdopodobnie nie mogłabym się powstrzymać. Ostatkiem sił opanowałam gniew i bez słowa wyminęłam go. Gdy nasze spojrzenia się napotkały złapał mnie za rękę i brutalnie pociągnął bliżej siebie. 
- Naprawdę szkoda takiej pięknej twarzy... - Oblizał usta i mimo moich protestów, pocałował mnie. Chwyciłam za nóż ukryty w kieszeni i niewiele myśląc odepchnęłam go starając się równomiernie wymierzyć siły.
- Nie waż się mnie dotykać! - Krzyknęłam, trzymając nóż na wysokości piersi. Ugięłam łokcie gotowa do ataku. Chłopak zakołysał się i podparł się ręką o murowane ściany bramy. 
- Spokojne, chciałem ci to tylko jakoś wynagrodzić. Schowaj zabawkę, zanim komuś stanie się krzywda. - Ponownie obnażył małą metalową kuleczkę zdobiącą jego język. 
 Ciągle go obserwując odłożyłam broń i biegiem ruszyłam w kierunku bramy, słysząc za sobą jego głośne rechotanie.
 Kilkanaście metrów dalej przystanęłam i pochyliłam się, by wyrównać oddech. Strach, podniecenie, gniew, żal mieszały się ze sobą, tworząc niebezpieczną mieszankę. 
Cholera jasna, Holie, w coś ty się znowu wplątała? Nie wystarczą ci problemy spowodowane twoją głupotą? Musisz jeszcze cierpieć z powodu głupoty innych? Naprawdę nie rozumiem siebie. Jak bardzo naiwnym i głupim można być? Jak bardzo nadzieja na odkupienie świata może przysłonić racjonalne myślenie? 
 Chwilę stałam na chodniku wpatrując się w betonową przestrzeń, skąpaną w pierwszych promieniach słońca. Policzek lekko pulsował i dalej czułam jak się powiększa. Gdyby tak moi opiekunowie mogli teraz być przy mnie... Kolejny raz okazuje się, że bez nich jestem niczym. Niczym więcej, niż zwykłym człowiekiem- kruchym i łatwym do rozbicia. Nie tylko pod względem fizycznym, ale także psychicznym. 
Po chwili mój oddech wrócił do normy. Nadmiar emocji ustąpił, a poziom adrenaliny wrócił do normy. Dopiero teraz dotarł do mnie przerażający ból, aż łzy napłynęły mi do oczu. Zacisnęłam pięści powstrzymując się od dotknięcia nabrzmiałego policzka. Jedyne, czego teraz mi brakowało to świadomość tego, jak bardzo oberwałam. Przymrużyłam oczy powstrzymując kolejne łzy. Uniosłam wysoko głowę i spojrzałam w niebo.
- Jestem żałosna. - Wyszczerzyłam zęby w głupawym uśmiechu. Nagłe napięcie mięśni podrażniło zranione miejsce. Syknęłam z bólu i gwałtownie potrząsnęłam głową. Przepocone włosy opadły mi na czoło. Odgarnęłam je ręką i ruszyłam przed siebie. 
 Budzące się do życia Rivenrow było ostatnim miejscem, w którym chciałam się teraz znajdować. Pomimo tych porannych promieni i pozornej niewinności skąpanej w lekkiej mgle, wszędzie dostrzegałam ślady tego, jak bardzo zdeprawowane jest to przeklęte miejsce. Walające się stosy śmieci, przeżółkłe gazety, strzykawki i niedopałki zdobiły każdy, nawet najmniejszy zakątek. Ze ślepych uliczek wychodzili skołowani imprezowicze oraz budzący się bezdomni. Sklepy, restauracje i piekarnie szykowały się do kolejnego nudnego, pracowitego dnia. 
 Kilka kroków przed Landrynką zatrzymałam się przy jednym ze stoisk ze świeżym pieczywem. Podeszłam bliżej, kuszona przez apetyczny zapach wypieków. Chwilę stałam w milczeniu, czując na sobie wzrok sprzedawcy, który ze zdziwieniem przyglądał się mojemu żałosnemu wyglądowi. W końcu przerwał panującą ciszę.
- W czym mogę służyć? - Ochrypnięty głos wydawał się lekko drżeć. Zupełnie, jakby obawiał się, że moja osoba może sprowadzić kłopoty. 
- Poproszę jedną bułkę z jagodami. - Uśmiechnęłam się wskazując bułkę palcem. Mężczyzna szybkim ruchem nałożył foliowy woreczek na dłoń i równie sprawnie spakował jedzenie.
- Pięćdziesiąt centów. - Oznajmił, podając mi pakunek. Sięgnęłam do kieszeni i wyciągnęłam srebrną monetę. Podałam mu ją i odebrałam zakup. - Dziękuję, życzę miłego dnia. - Ukłonił się i wrócił do swoich obowiązków. Nie odpowiedziałam. Odwróciłam się od straganu i szybko ruszyłam przed siebie. Odpieczętowałam bułkę i zbliżyłam ją do ust. Zapach świeżego pieczywa sprawił, że od razu moje usta wypełnił potok śliny. Żołądek powoli zaczął się kurczyć, a z wnętrza mojego brzucha wydobył się głośny dźwięk. Idąc ciągle w stronę motelu, delektowałam się zakupionym śniadaniem.
 Wewnątrz Landrynki przywitała mnie ta sama ekspedientka. Nie odezwała się słowem, ba, nawet nie zauważyła mojej obecności. Rozejrzałam się po holu. Oprócz kobiety za ladą było tam jeszcze kilku mężczyzn i dwie wyzywająco ubrane dziewczyny, które przysypiały nad szklanką whisky. Gdy nasze spojrzenia się napotkały, jedna z nich uśmiechnęła się do mnie. Odwzajemniłam uśmiech i zniknęłam w zaciemnionej klatce schodowej.
 Zatrzasnęłam drzwi wchodząc do pustej sypialni. Przez okno wpadały jasne promienie słońca, które już na dobre zagościło na, o dziwo, bezchmurnym niebie. Zbliżyłam się i chwilę napawałam się ich ciepłem. Następnie lekkim szarpnięciem zasłoniłam okno. Ponownie pokój skąpany był w półmroku. Podeszłam do łóżka i bezsilnie opadłam w miękkie objęcia pościeli. Upadek lekko podrażnił opuchnięty policzek, jednak zmęczenie dało za wygraną i wkrótce zapadłam w głęboki sen. 
 - Uciekaj... On tutaj jest... No uciekaj, zbliża się! - Chaotyczne szepty bombardowały moje uszy, zlewając się w niewyobrażalny hałas. Wszystkie ostrzeżenia były przepełnione strachem i bólem, zupełnie tak, jakby coś miało mnie za chwilę pozbawić życia. Biegłam przez ciemny, gęsty las, zakrywając uszy, próbując schronić się od natrętnych głosów. Niestety z każdą chwilą stawały się one jeszcze wyraźniejsze, jeszcze mroczniejsze, jeszcze bardziej przygnębiające. 
- Uciekaj... On jest coraz bliżej... Biegnij! - Wrzeszczały głosy w mojej głowie. Niekończąca się kakofonia dźwięków sprawiała, że odchodziłam od zmysłów. Nagle potknęłam sie o wystający korzeń i upadłam na pokrytą ściółką, leśną ścieżkę. Poturlałam się kilka metrów do przodu z niewielkiego wzgórza. Nagle głosy ustały. Nie słyszałam żadnego dźwięku. Nawet najdrobniejszy szmer przestał dochodzić z tego mrocznego lasu. Zupełnie, jakby czas stanął w miejscu. Ostrożnie przewróciłam się na plecy i spojrzałam w górę. Pomiędzy gęstymi konarami dostrzegłam, jak promienie księżyca próbują przedrzeć się przez gęste, kłębiaste chmury. Zacisnęłam kilka zeschniętych liści w dłoni, próbując podnieść się z wilgotnej ziemi. Zapach mchu i mokrego drewna rozchodził się dookoła. Nim zdążyłam podnieść się z siadu, wokół mnie pojawił się ogromy rój świetlików. Z przerażeniem obserwowałam jak blade światełko bijące od owadów zbliża się i rozrywa panującą ciemność.
- Holie... - Usłyszałam znajomy głos. Pomiędzy świetlikami zabłyszczał ciepły, pomarańczowy płomyk. 
- Uriel? - Uśmiechnęłam się i szybko usiadłam na podkulonych nogach.
- Nie mam zbyt wiele czasu. Musisz uciekać. - Jego głos drżał, jak gdyby wypowiadane słowa sprawiały mu ból. - Musisz się pospieszyć. Werchiel już prawie cię znalazł. - Wypełniła mnie ogromna fala strachu. Werchiel? Dlaczego? Przecież od mojej ucieczki minęło zaledwie kilka dni. Czyżby kościelni egzekutorzy już ruszyli moim tropem? To niedorzeczne! 
 Werchiel należał do jednego z najwyższych kręgów anielskich - Potęg. Egzorcyści, którzy nawiązywali kontakt z potęgami byli szkoleni na egzekutorów. Ich zadaniem było znajdywanie i pozbywanie się heretyków. Jeśli coś mogło opisać ich dokładnie, z całą pewnością była to śmierć. Ich szwadron wywoływał strach u każdego z nas. Tym bardziej, że Potęgi nie tylko obdarowywały swoich podopiecznych niezwykle potężną mocą, za ich sprawą egzekutorzy mogli również zabijać innych opiekunów, tym samym sprowadzając na nich ostateczną karę.
 Chwilę siedziałam w bezruchu. Słowa Uriela wywołały u mnie niekontrolowany napad paniki. Nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Z otwartymi ustami i nienaturalnie rozszerzonymi oczami musiałam wyglądać komicznie. 
- Holie... Uciekaj! - Nagle rój świetlików zaczął chaotycznie wirować. Pomarańczowy płomień zniknął pośród dzikiego tańca owadów. Głos Uriela został zagłuszony przez hałas tysięcy par skrzydełek. Brzęczenie było nieznośne. Odepchnęłam się od wilgotnej ziemi i zaczęłam biec nie zważając na gałęzie, które ocierały się o moją twarz, raniąc skórę na policzkach i mało co nie wykuwając mi oczu.
 Obudziłam się zlana potem. Serce dudniło w morderczej gonitwie, nie mogłam się uspokoić. Trzęsły mi się ręce, pulsowały skronie, jakbym za chwilę miała stawić czoła czemuś niewyobrażalnie przerażającemu. Wzięłam głęboki oddech i z niezwykłym trudem podniosłam się z łóżka. Szybko chwyciłam za torbę i spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy. Przerzuciłam ją przez ramię i złapałam za leżący pokrowiec Kuronohany. Skoro Uriel ostrzegał mnie przed Potęgami jakikolwiek dłuższy postój był zbyt niebezpieczny. Czy powinnam pozostać w mieście? Przecież w każdej chwili mogę zostać zaatakowana! 
 Zanim myśl o czyhającym na mnie zagrożeniu zdążyła opuścić moją głowę, drzwi do niewielkiej sypialni wyleciały z futryn z głośnym trzaskiem. Drewniana futryna wystrzeliła w moją stronę rozrzucając tysiące ostrych odłamków. Osłoniłam się mieczem, jednak kilka drzazg wbiło się w osłonięte ramie. Syknęłam z bólu.
- Nie wierzę, że jesteś aż tak głupia. - Usłyszałam piskliwy, donośny głosik. W drzwiach stała może ośmioletnia dziewczynka. Powolnym krokiem zaczęła zbliżać się w moją stronę.
Miała maksymalnie metr dwadzieścia wzrostu i była nienaturalnie chuda. Jej długie, bladoróżowe włosy uczesane były w dwie sterczące kitki ozdobione czarnymi wstążkami. Ubrana była w czarną sukienkę ozdobioną białymi koronkami i falbankami, która przypominała te z japońskich komiksów o lolitach. Jej oczy błyszczały srebrnym światłem i niemal zupełnie pogrążone były w obłąkańczym pragnieniu zabijania. W dłoniach trzymała długą, zdobioną runami kosę, z której ostrza spływała srebrna ciecz. Każda kropla tej niezwykłej mazi sprawiała, że podłoga płonęła, zupełnie jak, przy kontakcie z kwasem. Na jej ramieniu dostrzegłam niewielki, srebrny promyk. To zapewne był Werchiel. 
- Wiesz po co przyszłam, prawda? - Powiedziała uśmiechając się szeroko. Jej kościste dłonie zacisnęły się na rękojeści broni. Przygryzła wargę, lekko przykucając i szykując się do ataku. 
- Domyślam się. - Rzuciłam opryskliwie i jednym ruchem dłoni wyciągnęłam czarne ostrze z chroniącego go pokrowca. Dziewczynka wyskoczyła w górę. Bez ostrzeżenia zamachnęła się i mocnym cięciem wymierzyła w moją stronę. Z trudem uniknęłam jej ciosu. Niewielka ilość srebrnej cieczy skapnęła na moje ramię, skwiercząc i wypalając niewielką ranę. Odskoczyłam do tyłu. Nie miałam szans walcząc bez pomocy moich opiekunów. Szybko rozglądnęłam się szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki. Na szczęście w pobliżu znajdowało się okno. Niewiele myśląc, pobiegłam w jego stronę wyskakując przez masywną szybę. 
 Kryształowy pył sprawił, że niemal każda odkryta część mojego ciała pokryła się kropelkami czerwonej cieczy. Na chwilę zamarłam gdy spadałam w dół prosto na betonowy chodnik. 
 Po kilku sekundach byłam już na dole. Nie oglądnęłam się za siebie. Podniosłam się z kolan i zaczęłam uciekać przed siebie. Usłyszałam tylko świst ostrza, które przeleciało tuż obok mojej głowy i z głośnym hukiem wbiło się w ścianę budynku stojącego obok. Biegłam najszybciej jak umiałam, zaciskając w ręku miecz. Przestałam odczuwać ból, mimo że pokaleczone dłonie i twarz dość intensywnie krwawiły. Chyba także zwichnęłam kostkę, bo z każdym krokiem coraz trudniej było mi zachować równowagę. Pomimo tego biegłam, nie dopuszczając do siebie żadnych myśli. Jedynym celem, który mi przyświecał było przetrwanie.
 Po wyczerpującym biegu znalazłam się w okolicy klubu, w którym Vio miała swój ostatni koncert. Zwolniłam i postanowiłam chwilę odpocząć. Może to ryzykowane, ale nie wydaje mi się, by kościelny egzekutor chciał walczyć ze mną w środku dnia, gdy w każdej chwili ktoś może nas zobaczyć. Przysiadłam w cieniu przy jednym z budynków i rozmasowałam kostkę. Cholera, tak jakby użeranie się z Lewiatanem, szukanie informacji w sprawie moich rodziców, ucieczka i Spike nie było wystarczającym utrapieniem. Dlaczego akurat Werchiel? Dlaczego anioł o którym zupełnie nic nie wiem? Jak mam bronić się przed czymś, co jest mi kompletnie nieznane? Spojrzałam na ramię, które zostało zranione przez tą niezwykłą, srebrną ciecz. Nie wyglądało najgorzej, chociaż pewnie przy dłuższym kontakcie z tym czymś mogło być znacznie gorzej. Oparłam głowę o chłodną, chropowatą cegłę i zaczęłam cicho szlochać. Cholera... Dajcie mi spokój. Ja... Ja... Ja chcę tylko żyć... Żyć w tym szaleństwie.
~*~

 Witam serdecznie, sam nie wiem ile czasu minęło od ostatniego posta, ale niewątpliwie było go bardzo dużo. Na swoje usprawiedliwienie nic nie mam, tak jakoś w natłoku codzienności nie miałem okazji aby skupić się na pisaniu, a pisanie na siłę nie przynosi pożądanych efektów, więc postanowiłem zrobić sobie kolejną przerwę. Myślę, że do póki nie powróci mi ten dawny zapał takie przerwy będą normalnością. Przepraszam, ale niestety teraz mam niewiele czasu na cokolwiek. 
 Co u mnie? W sumie nic. Dalej studiuję, dalej czytam, dalej żyję. Stara bieda, chociaż ciągle się zmieniam. Nie tylko pod względem wyglądu, ale również staram się ciągle rozwijać i chyba wychodzi mi to na dobre. Mam nadzieję, że te wszystkie zmiany również widać w tym rozdziale ;) 
 Jak pewnie zauważyliście mamy nowy szablon dzięki najcudowniejszej osobie, które podzieliła się ze mną swoim talentem, a mianowicie mowa o - Szkielecie Smoka - autorce poprzedniego szablonu. Szkielecik naprawdę spisała się na medal, jestem zachwycony jej pracą i oczywiście nie mogę uwierzyć, że to dzieło należy teraz do mnie. A co wy myślicie o nowym wystroju? 
 No to chyba wystarczy paplaniny. Na zakończenie chciałbym zaprosić na mój prywatny tumblr/blog: <click> Od czasu do czasu wstawiam tam krótkie notki, ale głownie to miejsce do zorganizowania myśli. Jeśli jesteście ciekawi co właściwie mam w głowie serdecznie zapraszam. Dziękuję bardzo za to, że jeszcze ze mną jesteście i do usłyszenia niebawem. Oby szybciej niż poprzednim razem.
                                                Pozdrawiam.



6 komentarzy:

  1. Witam! Wreszcie się doczekałam nowego rozdziału. Szablon cudowny, rozdział cudowny i tumblr także. Powrót w wielkim stylu, wzbudziłeś ciekawość, kto wie co będzie dalej z biedną Holie? Mam nadziej, że chociaż jej jakoś się ułoży. No to życzę spokoju i dużo czasu dla siebie, bo ostatnio to chyba najbardziej się przydaje, studencie! Pozdrawiam i oczywiście czekam na kolejny rozdział ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za te miłe słowa! Eh, nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę, że jednak dalej wytrzymujesz czytanie Holie, które jak zawsze ma 101 problemów. Niestety gdy mam czas na pisanie to nie mam weny, a gdy mam wenę to nie mam czasu. Mam nadzieję, że nadchodząca wiosna przyniesie ze sobą worek inspiracji i znacznie więcej wolnego czasu. Eh, marzenia...
      Naprawdę to takie motywujące, że nie piszę tego opowiadania tylko dla siebie ♥ Dziękuję.
      Jeszcze raz pozdrawiam i przepraszam, że przez moje roztrzepanie tak rzadko piszę. Jeśli mogę to jakoś wynagrodzić to chyba tylko tym, że teraz powstał tumbrl, a tam znacznie łatwiej wrzucić mi chociaż kilka słów w ramach notek. Oprócz tego jest jeszcze ask, fanpage i oczywiście mój G+ gdzie zawsze można mnie złapać. No cóż, zaraz napiszę komentarz dłuższy niż rozdział więc pora kończyć. Jeszcze raz pozdrawiam i dziękuję ♥

      Usuń
  2. Witam! Kiedy planujesz dodać kolejny rozdział? Czekam na dalszą część i mam nadzieję, że kiedyś się doczekam. Oczywiście życzę weny i spokoju ♥♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cholera ile to czasu już minęło? :c Przepraszam, że dopiero teraz jednak ostatnie miesiące są tak szalone, że nawet nie zauważam upływu czasu. Kolejny rozdział.. Cóż pisze się.. Tak, sam się pisze. Chciałbym dodać jak najszybciej, jednak na chęciach się kończy. Dziękuję i mam nadzieję, że jeszcze tu zaglądasz.

      PS. Szukam nowej osoby, która chciałaby się zająć korektą i byłaby dla mnie motywacją do pisania! Any volunteers?

      Usuń
    2. Oczywiście, że tu zaglądam! Trochę czasu minęło... Ja raczej do korekty się nie nadaję chociaż chętnie bym Ci pomogła, bo uwielbiam to opowiadanie. Czekam na kolejny rozdział i mam nadzieję, że jednak na chęciach się nie skończy :)

      Usuń
    3. Jak tylko znajdę chwilę postaram się coś wyskrobać. Dziękuję, że jesteś ♥

      Usuń

Szkielet Smoka Panda Graphics